58 580 miejsc - to pojemność stadionu Narodowego w Warszawie. To mniej więcej tyle, ile obecnie każdego dnia przybywa zakażonych koronawirusem. I choć stadiony w Ekstraklasie aż takiej frekwencji nie osiągają, to i tak powrót rozgrywek oznacza, że co mecz na trybunach gromadzić się będzie kilkanaście tysięcy osób.
Czy powrót tak dużych skupisk ludzi w dobie szalejącego omikrona to dobry pomysł?
Już teraz nasz kraj radzi sobie nie najlepiej z rosnącą liczbą zakażeń, a każdego dnia przybywa ponad 50 tysięcy nowych przypadków. O zdanie na ten temat zapytaliśmy wirusologa, profesora nauk medycznych, Włodzimierza Guta.
ZOBACZ WIDEO: Padło pytanie o przeszłość Michniewicza. "Zacni polscy politycy mieli niechwalebne epizody"
- Nawet jeżeli na stadion przyjdzie kilkanaście tysięcy osób, to przy dziennej liczbie zachorowań przekraczającej 50 tysięcy, to czy to wiele zmieni... Trzeba też pamiętać, że dane wskazują, że tak naprawdę zachorowań jest więcej, bo nie wierzę, że ponad 25 procent testów jest pozytywnych w normalnej sytuacji. Część po prostu się nie zgłasza, a część wykonuje to na własną rękę i dopiero, gdy dostanie wynik dodatni to leci wykonać badanie we właściwym miejscu - mówi nasz rozmówca.
Za późno na obostrzenia
Obecnie stadiony piłkarskie mogą być wypełnione w 30 procentach swojej pojemności. Rzecz w tym, że limit ten nie dotyczy osób zaszczepionych. To oznacza, że w rzeczywistości limitów praktycznie nie ma.
Gdy wchodzimy na strony klubowe, by zakupić bilet na dany mecz, możemy natknąć się na komunikat w stylu: "W związku z ograniczeniami w okresie stanu epidemii COVID-19 dostępna pojemność stadionu wynosi 30 procent miejsc. Zgodnie z Rozporządzeniem Rady Ministrów z dnia 11 czerwca 2021 do limitu nie wliczają się osoby zaszczepione. Celem zwiększenia dostępności miejsc każdy kibic może dobrowolnie zaznaczyć oświadczenie o zaszczepieniu." Jak nietrudno się domyślić, to prowadzi do tego, że na stadion może wejść w zasadzie dowolna liczba fanów.
- Obostrzenia, jeżeli miałyby być, powinny być wprowadzane wcześniej i nie na zasadzie 30 procent osób niezaszczepionych. Nad tym i tak nie ma żadnej kontroli. Jeżeli ja widzę panią prawnik bez maseczki na komisariacie, która tłumaczy, że nic nie musi pokazywać, to co dopiero powie kibic przy wejściu na stadion? - tłumaczy profesor Włodzimierz Gut.
- Powinny być ustalone pewne zasady, jak rozwiązać chociażby problemy dotyczące zachowania dystansu. Samo 30 procent tak naprawdę bowiem nic nie daje. Bo mogę przecież te 30 procent zebrać w jednym miejscu na stadionie i niby też wtedy będzie tylko 30 procent - zwraca uwagę nasz rozmówca. - Pamiętajmy bowiem, że przed zakażeniem szczepienie nie chroni. Chroni m.in. dystans.
"Tonącemu nie przeszkadzają buty"
Obecnie w Polsce bite są niechlubne rekordy, jeżeli chodzi o liczbę nowych dziennych zakażeń. W sam tylko czwartek, 3 lutego, odnotowano 54 477 nowych przypadków. Gdy rozgrywano ostatni mecz rundy jesiennej, 19 grudnia zeszłego roku, liczba nowych przypadków dziennych wynosiła "zaledwie" 15 976.
- Teraz jakiekolwiek wprowadzanie obostrzeń już wiele nie zmieni. Obecnie mamy bardzo wysoką liczbę zakażeń i czy dane osoby spotkają się na meczu czy na ulicy to żadna różnica - ocenia profesor Gut.
- Dochodzimy w pewnym momencie do sytuacji, gdy jak to ja się śmieję, trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie: czy tonącemu przeszkadzają same buty, czy cała reszta ubrania? - podsumowuje wirusolog.
Czytaj także:
- Lechia Gdańsk bliska kolejnego ciekawego transferu. Były zawodnik Bundesligi przejdzie testy medyczne
- Jaka przyszłość czeka Zidane'a? Możliwy zwrot akcji