Po awansie do ekstraklasy w 2007 roku Jagiellonia w rundzie jesiennej radziła sobie znakomicie. Żółto-czerwoni zanotowali kilka spektakularnych zwycięstw, a zdecydowanie tym najpiękniejszym było pokonanie 4:2 Lecha Poznań. - Spotkanie było dla nas i kibiców bardzo emocjonujące. Początek mieliśmy wymarzony, ponieważ dość szybko strzeliliśmy dwie bramki i graliśmy bardzo dobrze. Lech wówczas grał ofensywny futbol i przed przerwą zdołał doprowadzić do wyrównania. Kolejorz mógł wygrać, jednak szczęście było wtedy po naszej stronie i w drugiej połowie Marcin Kikut strzelił bramkę samobójczą. Wszyscy doskonale pamiętamy również gola Mańka [Mariusza Dzienisa-red], który dobił Lecha. Takie mecze pamięta się bardzo długo. To są piękne chwile - wspomina Jarecki.
Niespełna dwa lata temu przez większość meczu żółto-czerwoni dyktowali warunki gry, a poznaniacy na poważnie bramce Jacka Banaszyńskiego zagrozili tylko w końcówce pierwszej połowy. - Najważniejszym zadaniem, które otrzymaliśmy od trenera Artura Płatka było... aby się nie przestraszyć przeciwnika, nie ulec presji, która pojawia się zawsze, gdy gramy przeciwko zespołom z wyższej półki. Trener powiedział nam również, abyśmy nie "lecieli na wariata", bo zawsze można się nadziać na jakąś kontrę - Jarecki opisuje część taktyki, która dała Jagiellonii jedno z najpiękniejszych zwycięstw w ekstraklasie.
W przerwie meczu można było wątpić, czy Jaga zdoła zdobyć nawet punkt, bowiem Kolejorz przed końcowym gwizdkiem pierwszej połowy zepchnął białostoczan do rozpaczliwej ofensywy. Obawy jednak okazały się zupełnie niepotrzebne, ponieważ podopieczni Płatka w drugiej odsłonie grali jak natchnieni. - Z szatni wyszliśmy z takim nastawieniem, że jeżeli udało się strzelić dwie bramki przed przerwą, to dlaczego nie uda się nam po przerwie? I udało nam się - dzieli się wspomnieniami Jarecki.
Najlepszym zawodnikiem Jagiellonii w tym zwycięskim meczu z Lechem Poznań był Gevorgyan, który wielokrotnie ośmieszał obrońców rywali, a także miał ogromny udział przy bramkach dla żółto-czerwonych. Jacek Markiewicz wyprowadził Jagę na prowadzenie, po rzucie wolnym, który podyktowany był po faulu na Gevorgyanie. Vahan zanotował również asystę przy golu Aleksandra Kwieka i zapoczątkował akcję, po której Kikut strzelił samobója.
- Pamiętam ten mecz doskonale. W drugiej połowie miałem swoje szanse, mogłem strzelić bramkę, lecz niestety nie udało się - mówi Vahan. - Miałem zadania typowo ofensywne, ale trudno mówić, że byłem "wolnym elektronem", ponieważ musiałem wracać za defensywnym pomocnikiem Lecha. Trener Płatek ustawił mnie za napastnikiem [Vukiem Sotiroviciem-red], abym biegał i jak najwięcej zamieszania wprowadzał w obronę rywala - dodaje Gevorgyan, dla którego wygrane spotkanie z Lechem 4:2 było najlepszym rozegranym w barwach Jagiellonii.
- Mam nadzieję, że w sobotę przynajmniej powtórzymy taki wynik - rozmarza się Vahan.