- Moja żona i dzieci wyjechały na ferie do dziadków, to 20 kilometrów od Kijowa. Są cały czas spakowani i gotowi do wyjazdu, ale na razie jest niebezpiecznie, są wielkie korki na drogach wyjazdowych z Kijowa. Nie mogłem spokojnie spać w nocy - mówi Ołeksandr Szeweluchin, były obrońca Górnika Zabrze, obecnie asystent trenera w GKS 1962 Jastrzębie. "Ivan Drago" - nazywany tak kiedyś przez kolegów ze względu na fizyczne podobieństwo do Dolpha Ludngrena - nie wierzył, że Rosjanie posuną się tak daleko.
- Nie wierzyłem, że Rosjanie dojdą do Kijowa. Byłem przekonany, że będą zdobywali teren krok po kroku. Ale prawda taka, że my od zawsze żyliśmy w stanie zagrożenia, nigdy nie wiedzieliśmy, co będzie dalej. Jesteśmy gotowi na najgorsze - dodaje.
I jednocześnie zaznacza, że nie wierzy w to, iż Zachód w jakiś znaczący sposób pomoże jego ojczyźnie.
ZOBACZ WIDEO: Miał zawał serca na boisku! Wrócił do gry
- Zaatakowali Krym, teraz atakują kolejne regiony. Zabierają nam kraj kawałek po kawałku. Wykorzystują sytuację, wiedzą, że w związku z pandemią, ludzie na zachodzie przede wszystkim chcą mieć normalne życie. A więc testują Zachód. A nasze normalne życie? To nikogo nie interesuje i Putin to wie. Widzi, że nie ma żadnych reakcji. Sankcje? Oni nie zawracają sobie tym głowy - zaznacza.
Szeweluchin przyjechał do Polski w 2012 roku. Grał wtedy w PFK Sewastopol, z Mariuszem Lewandowskim. Dziś drużyny z Sewastopolu nie ma, jest tylko zamiennik w lidze Krymu. W tamtym czasie Szeweluchin znalazł się bez kontraktu, więc jego agent zapytał, czy nie chce spróbować testów w Polsce. Spodobał się na tyle, że został w Górnik na lata.
W Zabrzu mi się spodobało, po kilku miesiącach sprowadziłem żonę i córkę. Podpisałem umowę na dwa lata, potem na kolejne dwa i kolejne... właśnie minęło 10 lat od kiedy jestem w Polsce. Mamy trzy córki i na razie chcemy tu zostać. Tu mają szkołę, będą miały większe możliwości. Na najbliższe lata nie planowaliśmy wracać na stałe - mówi.
- Na początku nie mieliśmy takiego przekonania do Polski. Gdy rodziła się nasza druga córka, żona wróciła do Kijowa, żeby mieć mamę przy sobie. Ale nasza trzecia córka urodziła się w Gliwicach - dodaje.
Szeweluchin jest wychowankiem Dynama Kijów, ale grał jedynie w II i III drużynie. W Górniku Zabrze zagrał w 120 spotkaniach w Ekstraklasie i I lidze. Znany zawsze w twardej walki, trudny do przejścia grze jeden na jednego był przez lata solidnym punktem drużyny. Dziś ma 39 lat, zakończył karierę w Karkonoszach Jelenia Góra. Obecnie gra już rekreacyjnie w klubie Silesia Lubomia, ponieważ poprosił go o to prezes klubu i przyjaciel Mariusz Pawełek. Do tego jest asystentem Grzegorza Kurdziela w GKS Jastrzębie.
Nie ukrywa, że zżył się z Polską, nasz kraj kojarzy mu się ze stabilizacją, normalnością.
- Chciałbym, żeby któregoś dnia na Ukrainie było jak w Polsce. Naprawdę mamy możliwości, mamy fajny naród, ale niestety beznadziejni ludzie pchają się do władzy. Organizacja jest fatalna, korupcja wszechobecna - mówi.
- Jesteśmy słabi, a Putin wykorzysta każdą słabość, to bardzo doświadczony gracz. Gdybyśmy mieli mocne państwo, nie poszłoby mu tak łatwo... - zaznacza.
Niedawno żona i córki Szeweluchina pojechały do dziadków. Nikt nie przeczuwał zagrożenia. Nawet gdy rozmawialiśmy po raz pierwszy na początku tygodnia, dwa dni przed inwazją, były piłkarz był przekonany, że nie istnieje żadne poważne zagrożenie. Na wszelki wypadek wszyscy byli spakowani, gdyby trzeba było wyjeżdżać w nagłym trybie. I wciąż są, czekają jedynie na okazję.
- Ja w wojsku byłem 2 tygodnie, jako piłkarz mogłem skoncentrować się na grze w piłkę. Mój młodszy brat jest w wojsku. Na razie był na trzecim froncie, więc daleko od działań wojennych, ale sytuacja zmienia się z dnia na dzień - zaznacza.