Piłkarz Cracovii pomaga na granicy. "Dostaje pytania o sprzęt wojskowy"

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Ołeksij Dytiatjew
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Ołeksij Dytiatjew

Ołeksij Dytiatjew, ukraiński obrońca Cracovii, opowiada nam, w jaki sposób pomaga swoim rodakom na granicy. Rodzina piłkarza ukrywa się w Ukrainie, zawodnik w przeszłości uciekał już przed wojną.

Ołeksij Dytiatjew to piłkarz Cracovii, który od momentu ataku Rosji na Ukrainę wspiera swoich rodaków w Polsce, ale także tych wracających na front. Dytiatjew to obrońca, który trafił do polskiej drużyny w 2017 roku z Karpaty Lwów. W naszej ekstraklasie rozegrał 75 meczów i zdobył z Cracovią Puchar Polski oraz Superpuchar. Ostatnią rundę Dytiatjew spędził na wypożyczeniu w Puszczy Niepołomice (I liga). Teraz znów jest w Cracovii i dziękuje trenerom, że w tej nadzwyczajnej sytuacji pozwalają mu opuszczać treningi. Dytiatjew w ostatnich dniach odbierał znajomych, którzy uciekali do Krakowa przed wojną.

Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Jakie emocje widział pan na granicy?

Ołeksij Dytiatjew, piłkarz Cracovii: Wielkie zmęczenie, przerażenie. Ludzie stoją po parę dni na granicy, kolejki są ogromne. Normalnie z Kijowa do Polski jechało się 8 godzin. Teraz? 200 kilometrów przemierza się, ale jednego dnia. Kolejki na granicy są tak długie, że czeka się kilkadziesiąt godzin na przedostanie do waszego kraju. W drugą stronę, do granicy z Ukrainą, też wszystko stoi.

Każdy potrzebuje pomocy. Jest cała masa Polaków, którzy pomagają. Na przykład znajomi, których odbierałem, mieli ze sobą wielką torbę różnych smakołyków. Jedzenie dostali właśnie od Polaków, którzy dawali im wszystko za darmo.

ZOBACZ WIDEO: Miał zawał serca na boisku! Wrócił do gry


Jak konkretnie angażuje się pan w pomoc Ukraińcom?

Próbuję pomóc, jak tylko się da. Robię trochę za pośrednika. Zgłasza się do mnie wiele osób z Ukrainy, pytają o możliwość zakwaterowania w Polsce. Wtedy kieruję takie osoby do odpowiednich ludzi. Na szczęście chętnych do pomocy nie brakuje. Nie wszyscy też porozumiewają się w języku polskim, dlatego nieraz robię za tłumacza. Organizujemy też samochody po ludzi na granicę. Sam byłem tam we wtorek.

Trenerzy zwolnili mnie z treningu Cracovii i ruszyłem po znajomych, byłem w trasie 10 godzin. Kolega, po którego przyjechałem, zostawił swoją rodzinę w Polsce, a sam wrócił pomagać, pojechał walczyć za Ukrainę.

Żywności i ubrań jest na granicy bardzo dużo, nikomu niczego nie brakuje. Ale na przykład znajomi dzwonili i prosili, żebym przywiózł lub wysłał im rzeczy militarne.

To znaczy?

Hełmy, kaski, ochraniacze na kolana, łokcie. Również kamizelki, żyletki, noże. Przekazujemy też lekarstwa, bandaże, inne potrzebne rzeczy. Ludzie jadą z Europy na Ukrainę na wojnę i trzeba załatwić im sprzęt, dlatego szukamy dla nich odpowiedniego wyposażenia. Wielu Ukraińców pytało mnie także, gdzie można wymienić euro na hrywnę, bo na Ukrainie można płacić tylko gotówką. 

Ma pan rodzinę po drugiej stronie?

Żona i córka są ze mną w Krakowie. Ale niestety, rodzice nie zdążyli się ewakuować. Są w mieście Nowa Kachowka - w całości zajętym przez Rosjan. Jest tam bardzo niebezpiecznie, rodzice się ukrywają. Jesteśmy w stałym kontakcie, ale boję się o nich. W naszym mieście jest teraz względnie spokojnie, ale wcześniej doszło do kilku przerażających zdarzeń. Ruscy ostrzelali dwa samochody, które chciały wyjechać z miasta. Zabili tak dwie rodziny z małymi dziećmi. W jednym aucie zginęło dziecko w wieku 6 lat, w drugim miesięczny bobas. Rodzice też chcieli uciekać, ale nie zdążyli. Wojsko zablokowało wyjazd.

Jest pan się w stanie skupić na czymkolwiek innym, niż sytuacji w pana kraju?

Próbuje trenować, ale nie jest to łatwe. W drodze na trening gadam z ludźmi, załatwiamy sprawy. Co pięć, dziesięć minut ktoś dzwoni. Od razu po zajęciach sięgam po telefon i oddzwaniam. Później patrzę na zegarek i myślę: "O, już wieczór, a przecież przed chwilą wstałem". Fajnie, że Cracovia rozumie nasze położenie. Klub wspiera mnie i Jewhena Konoplankę. Jewhen czeka na rodzinę. Siedzi w nerwach i zastanawia się kiedy przyjadą z Kijowa.

Pan już raz widział wojnę na własne oczy.

Już raz uciekłem od wojny, ale jak widać, nie tak daleko. Grałem wtedy w Olimpiku Donieck. W 2014 roku myślałem, że ujrzałem coś najgorszego. Okazało się, że może być gorzej.

Co pan widział?

Mieszkaliśmy w Doniecku obok budynku telewizyjnego. Wojsko zatrzymało się pięć metrów od naszego mieszkania i zaczęło ostrzeliwać siedzibę telewizji. Widzieliśmy to z żoną przez okno, żona stała z roczną córką na rękach. Nawet nie wiem, jak opisać tamte emocje. To był szok, paraliż. Człowiek czuł "zamieszanie" w głowie. To jest tak, że widzisz strzały i nie wierzysz, że to się dzieje naprawdę. Niesamowity strach. Na szczęście ewakuowano nas wtedy dość szybko, całą drużyną wyjechaliśmy z miasta autokarem.

Dzieci pytają nas teraz o sytuację w Ukrainie. Staramy się to wytłumaczyć, ale co mam im powiedzieć?

Pan jako sportowiec czuje satysfakcję, że Rosjanie są wykluczani z kolejnych meczów, zawodów, że są generalnie izolowani od społeczeństwa?

Nie chce mówić brzydko, że mam na to wy...e, ale tak właśnie jest. Tak naprawdę: co to da na tym etapie, zatrzyma ich? Jasne, jest to potrzebne, może obudzi społeczność w Rosji. My jednak potrzebujemy pomocy na froncie.

Kolega z Kijowa, dziennikarz sportowy, który teraz walczy, mówił mi: "Wygramy to".

Znam to nastawienie. Ludzie w Ukrainie tak myślą, mają głęboką wiarę i ja też w to wierzę. Powiem nawet coś więcej: jestem przekonany, że zwyciężymy.

Chce pan coś jeszcze powiedzieć Polakom, Ukraińcom?

Pomogę, jak tylko będę mógł. Można pisać do mnie na Twitterze. Pomoc i reakcja ludzi jest niesamowita. Kilka dni temu wstawiłem jeden post, a odpowiedzi dostaje do dziś. Ludzie bardzo chcą pomóc.

Najważniejsze to głośno mówić o tym, co się wydarzyło i wspierać potrzebujących. Życzę nam tylko cierpliwości. Dziękuję Polakom, że nam pomagacie i dajecie razem z nami radę. Wiem, że taki napływ ludzi od nas do Polski nie jest dla was łatwy, ale dziękuję, że jesteście z nami i nas wspieracie.

Źródło artykułu: