- Napastnik jest po to, aby szukać gry na linii spalonego. "Zawias" [Paweł Zawistowski-red] próbował strzelać na bramkę, a piłka akurat spadła mi idealnie pod nogi - opisał swoje trafienie "Łowca bramek".
Zasmucony po końcowym gwizdku sędziego był kapitan żółto-czerwonych. - Realistycznie patrząc przy 2:0 nasza gra stanęła, a Lech konsekwentnie od 30. minuty do końca meczu szukał szczęścia i strzelając trzy bramki na wyjeździe musiał wygrać spotkanie i je wygrał - stwierdził Frankowski.
- Założenia taktyczne to jedno, a realizacja drugie. Być może wydawało się, że prowadząc 2:0, dowieziemy ten wynik do końca, ale to co wystarcza na Odrę, Koronę czy Śląsk, to na Lecha niestety było za mało. Dopiero zaatakowaliśmy po stracie trzeciej bramki i stworzyliśmy 1-2 sytuacje. Szkoda, że tak nie graliśmy przez ostatnią godzinę meczu.
W trakcie spotkania doszło do kilku kontrowersyjnych sytuacji, jak między innymi zagranie ręką w polu karnym przez zawodnika Lecha, czy też sytuacja z doliczonego czasu gry drugiej połowy, kiedy Kasprzik wpadł do bramki. Piłka wówczas była przed linią bramkową, więc słusznie sędzia nie wskazał na środek boiska. - Wydaje mi się, że tutaj emocje wzięły górę. Sędzia prowadził zawody dobrze, jednak nie ustrzegł się błędów, ale to tylko człowiek. Jedynie niepotrzebnie pod koniec meczu doprowadził do zaognienia się sytuacji, jak Lech nie oddał piłki, a powinien. Emocje wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem - zakończył "Franek".