Łukasz Chrzanowski: Czas wyjść na prostą

Wydaje się, że polska drużyna narodowa znalazła się na zakręcie, na który jest wyjątkowo nieprzygotowana. Otóż jest to nieprawda. Na zakręcie to znalazła się ona już dawno. W tej chwili jedzie po prostej drodze w stylu, który nie przypomina niczego co zna piłkarska cywilizacja. Kadra za kadencji Leo odeszła i jedyne co możemy zrobić to spojrzeć odważnie w przyszłość.

W tym artykule dowiesz się o:

Czas Leo Beenhakkera miał zarówno blaski i cienie. Dodanie wiary polskim kopaczom i pokazanie im, że mogą wygrywać. Wszystko pięknie, ale... Zawsze jest jakieś ale. Mniej więcej po mistrzostwach Europy było już tylko gorzej. Leo stał się trenerem bardziej "polskim" niż jego poprzednicy. Nagle dziennikarze zaczęli być największymi wrogami. O pracy trenera narodowego zespołu nie można było powiedzieć złego słowa. Już płaczę i z tęsknotą wspominam wypowiedzi Holendra, w których nazwiska piłkarzy przeplatały się z angielskim słowem fuck. O jak mi tego brakuje. Kibice (w tym dziennikarze) mogą popełnić jeden błąd w postrzeganiu sytuacji Beenhakkera w naszym kraju. Chodzi o postrzeganie Leo jako przeciwnika PZPN i kogoś, kto ma uleczyć polską piłkę z całego jej plugastwa. Otóż nie. Beenhakker miał poprawić grę reprezentacji i osiągnąć z nią konkretne wyniki. To mu się nie udało.

"Nie jest dobrze" mówi biblijna Księga Rodzaju. Wszyscy ubolewają nad tym w jakim stylu Grzegorz Lato zwolnił selekcjonera. Ja ubolewam raczej nad inteligencją tego posunięcia. Nie można było poczekać do wtorkowego posiedzenia PZPN? Istnieje realne prawdopodobieństwo, że Beenhakker odszedłby sam i polska piłka zaoszczędziłaby dwie jego pensje. Pan Prezes Lato nie po raz pierwszy pokazał, że rządzić to on się dopiero uczy.

Kolejnym absurdem jest odgórne założenie, że trenerem musi być Polak. Gadanie dyrdymałów o tym, że trzeba nadać polskiej reprezentacji narodowych charakter to bełkot. Styl naszej kadry nigdy nie był bardziej polski, niż teraz. Powolny, bez wiary w siebie i własnych możliwości. Śmierć na boisku. Kiedyś pewien zasłużony dla piłki naród też chciał mieć selekcjonera rodaka, bo zagraniczny im się znudził. Wybrali Steve McClarena i potem mocno tego żałowali. Jednym z faworytów do objęcia kadry jest Franciszek Smuda. To nie tylko faworyt związku, ale również kibiców i dziennikarzy. Wybierając go PZPN poprawi sobie wizerunek w oczach rozzłoszczonej kibicowskiej gawiedzi i rzeszy nieprzychylnych mediów. Nie rozumiem dlaczego na siłę upadła koncepcja "trenera z nazwiskiem". Nie uwierzę, że nie znajdzie się trener, który będzie chciał poprowadzić gospodarza wielkiej piłkarskiej imprezy. Jeśli na pracę z kadrą Republiki Południowej Afryki skusił się Carlos Alberto Parreira, to dlaczego gospodarza EURO 2012 nie ma wziąć pod swoje skrzydła jakiś uznany coach. Zarówno Polska, jak i RPA to zespoły daleko położone od światowej czołówki.

I na litość boską apeluję do wszystkich, aby odpuścili sobie myślenie w rodzaju "nic się nie stało, Polacy nic się nie stało". Stało się i to dużo. Zespół jest w psychicznej rozsypce. Nie awansowaliśmy na wielką imprezę, mimo wcześniejszych dwóch awansów na mundial i na mistrzostwa Europy. Polska piłka straciła na braku awansu około ośmiu milionów euro, czyli tyle ile na swoją działalność przeznacza PZPN przez trzy lata. Utrudniliśmy sobie przygotowanie do EURO 2012. Przez trzy lata nie rozegramy meczu o stawkę. Nasze akcje w świecie po odpadnięciu w niezwykle łatwej grupie nie stoją najlepiej. Rywale, których kiedyś ogrywaliśmy (Cypr, Albania) zastanawiają się czy warto z nami grać.

Wyszliśmy z bardzo ostrego zakrętu. Jesteśmy w opłakanym stanie, ale żyjemy. Czas spojrzeć na dorobek i metrykę niektórych piłkarzy jednocześnie szczerze odpowiadając sobie na pytanie czy jest sens ich holować do 2012 oaz czy drużyna narodowa musi być fabryką "wybitnych reprezentantów polski", czyli takich, którzy dużo grali, ale co z tego wynikło wszyscy wiemy. Czas na zmiany, czas który musimy mądrze wykorzystać.

Źródło artykułu: