Aleksandar ratuje honor, a mimo to szukają jego następcy [OPINIA]

Vuković nadludzkim wysiłkiem wyciąga Legię z bagna. Wygrał właśnie czwarty mecz z rzędu, a tymczasem klub pozwala sobie na flirt z kolejnym już, po Marku Papszunie, trenerem, który ma objąć Legię.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
Aleksandar Vuković Newspix / LUKASZ GROCHALA/CYFRASPORT / Na zdjęciu: Aleksandar Vuković
W piątkowy wieczór w Łęcznej Legia już nie tylko wyszarpała punkty, jak to w poprzednich spotkaniach bywało, ale - szczególnie w drugiej połowie - pokazała sporo dobrej gry. Akcje zaczęły się kleić, było coraz więcej pewności i swobody w poczynaniach legionistów, którzy nie zrazili się nawet tym, że nie został im uznany gol po trafieniu Bartosza Slisza. To zupełna nowość w tym sezonie.

Do tej pory zawodnicy Legii załamywali się przy pierwszym niepowodzeniu i jeśli tylko coś nie szło po ich myśli, to od razu robili się nerwowi, grali na alibi, nie podejmowali ryzyka, w efekcie często przegrywali.

W meczu w Łęcznej dało się już zobaczyć, że ta drużyna powoli się podnosi. Powoli, ale jednak. Wreszcie jakość piłkarską pokazali ci, o których wiedzieliśmy, że umieją grać w piłkę, ale jakby o tym ostatnio zapomnieli (Slisz, Mladenović, Johansson). Oczywiście nikt nie zamierza zagłaskiwać zawodników z Warszawy, bo ten aktualny ich szczyt to nie są na pewno Himalaje futbolu, tylko niewielka górka. Ale należy doceniać to, że ten pokiereszowany i rozbity zespół zebrał się do kupy. A właściwie, że poskładał go Vuković.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kobiety nie potrafią strzelać? Po tym filmie zmienisz zdanie

Na pomeczowej konferencji trener Legii najczęściej używał właśnie słowa "doceniam". Bo on najlepiej wie, w jakim stanie objął tę drużynę. Trawił ją wtedy kryzys nie tylko fizyczny, ale i - a może przede wszystkim - mentalny. Jeden się chował za drugiego, nie było odważnych, którzy chcieliby wziąć na siebie odpowiedzialność za losy zespołu. Poznikali gdzieś liderzy. Ich obecność na boisku była jedynie fizyczna.

Część zawodników uciekała w kontuzje, inni - żeby nie grać - łapali kartki. Nie było im przyjemnie słuchać obelg płynących z trybun, a jeszcze bardziej dołująca musiała być świadomość, że kibole mogą pobić piłkarzy, a klub w tej sytuacji okaże się konstrukcją istniejącą jedynie teoretycznie. Przy pierwszej okazji uciekli z Legii - obici przez bandziorów - Mahir Emreli i Luquinhas, czyli przynajmniej połowa siły ofensywnej drużyny.

W kontekście odejścia tych dwóch zawodników i faktu, że klub nikogo ofensywnego zimą nie kupił, dziwne wydają się narzekania na styl, w jakim Legia zdobywa wiosną punkty. Jedynie futbolowi ślepcy mogli tkwić w przekonaniu, że ta drużyna jest w stanie nie tylko wygrywać, ale też grać efektownie.

W Łęcznej uratował Legię Maciej Rosołek, który jeszcze jesienią grał (bardzo średnio zresztą) na zapleczu Ekstraklasy w Arce Gdynia. Teraz to on musi być momentami "Luquinhasem" na skrzydle, albo "Emrelim" w ataku. I chłopak daje radę. Vuković go
ściągnął z powrotem do Legii, daje mu szanse, a Rosołek je wykorzystuje. Choć przecież wcześniej uznano, że jest na Łazienkowskiej niepotrzebny. Vuković wiedział, że jest inaczej. Co więcej, potrafił Rosołka odbudować.

Zresztą nie tylko jego. Bo pewność bramkarza Cezarego Miszty też nie bierze się z niczego. A wcale nie było oczywiste, że to jest bramkarz, który wytrzyma presję gry z Legią o utrzymanie.

Gdyby Vuković był koniunkturalistą, wystawiłby w Łęcznej - a może nawet we wcześniejszym meczu Pucharu Polski - Boruca. To byłoby najłatwiejsze. Kibice Artura kochają, wybaczyliby mu każdy błąd i nikt nie miałby pretensji do trenera, że wystawił akurat tego bramkarza.

Vuković poszedł jednak pod prąd. Postanowił "zbudować" Misztę, dodać mu pewności siebie, a ten chłopak tego właśnie potrzebował. Jesienią potrafił zawalić gola i od razu tracił miejsce w składzie, na rzecz kolejnego młodzieżowca, Kacpra Tobiasza. Bo Boruc był wtedy kontuzjowany. Ale gdy z kolei Tobiasz zawalił gola, wtedy on też tracił miejsce w składzie. W ten sposób nie "buduje" się piłkarzy, a już z pewnością nie bramkarzy. To było wyrzucanie ich do śmietnika i uzależnianie się Legii od 42-letniego Boruca, który musiał walczyć nie tylko z rywalami, ale też z własnymi demonami i nadwagą.

Dziś Vuković z rozmysłem buduje pewność Miszty, a ten mu się odwdzięcza. Ostatnio praktycznie nie puszcza goli (bramka zdobyta przez Gruszkowskiego z Wisły Kraków nie powinna być uznana według przepisów, to był gruby błąd arbitra).

Trenera Legii nie wzrusza, że na ławce siedzi doświadczony Austriak Strebinger, dopiero co kupiony do klubu, a dostępny jest już także Boruc. W Legii gra Miszta, bo nic nie zawalił i zapracował sobie na miejsce w pierwszym składzie. To jest uczciwa konkurencja, tak drużynę prowadzi uczciwy trener.

Bo u Vukovicia wszystko zaczyna się od uzdrowienia stosunków w szatni. Od tego, by to, co zostało postawione na głowie, wróciło znów na nogi. Serb musiał zacząć od kwestii absolutnie fundamentalnych, z grupki roztrzęsionych facetów znowu zbudował zespół. Zdołał przekonać zawodników, żeby się nie bali wychodzić na boisko, żeby nie wykopywali piłki, żeby znów zaczęli w nią grać.

Oczywiście ta odbudowana konstrukcja zespołu jest chwiejna, pewnie jeszcze nie raz się rozreguluje, może nawet zawali. Bo w futbolu nie ma cudów ani drogi na skróty.

A jednak warto docenić wykonaną już pracę i nie robić pożywki z argumentu, że styl nie jest zachwycający. Bo to nie jest skład, jakim Legia grała w Lidze Mistrzów. To jest skład do walki o utrzymanie w Ekstraklasie. Warto o tym pamiętać.

Vuković w przedmeczowym wywiadzie zaskoczył reportera Canal Plus. Na pytanie o styl gry Legii, wypalił bez ogródek: "Jestem dumny z gry tej drużyny", zostawiając dziennikarza z dużym zdziwieniem na twarzy. Po prostu "Vuko" wie, z jakim wyzwaniem na co dzień się mierzy. I w tym wypadku to nie jest kwestia stylu.

Misja uratowania Legii przed spadkiem oczywiście nie jest zakończona. Jeszcze się różnie może potoczyć nasza ligowa rzeczywistość. Nie mam wątpliwości - przy tym jak zacięta jest walka na dole tabeli - że walka o utrzymanie będzie trwała do końca rozgrywek i przeżyjemy jeszcze kilka zwrotów akcji.

A jednak wydaje mi się, że to dobry moment, żeby klub wzmocnił pozycję Vukovicia w Legii. Uczciwie byłoby postawić sprawę jasno: utrzymanie drużyny, będzie nagrodzone pozostawieniem obecnego trenera na tym stanowisku na kolejny sezon.

Obronienie dla Legii Ekstraklasy będzie sukcesem porównywalnym do tego, jakim w poprzednich latach były zdobywane mistrzostwa. Bo nawet jeśli w którymś z ostatnich sezonów Legia nie sięgała po tytuł, to konsekwencje dla klubu były i tak dużo mniejsze, niż gdyby teraz spadła z ligi.

Tymczasem w Legii jak to w Legii... Nie ma klarownego komunikatu co do przyszłości Vukovicia, który mógł przecież spokojnie siedzieć na kanapie w domu i kasować kolejne wypłaty przychodzące z klubu. Zamiast tego wszedł do pożaru i ratuje co się da.

A z Legii wychodzą tymczasem jakieś żałosne umizgi pod adresem trenera Pogoni Kosty Runjaicia. Jako żywo przypomina mi to harcerskie podchody robione niedawno pod Marka Papszuna z Rakowa. Była to akcja kiepska i Legii niegodna. Jak to się skończyło, pamiętamy. I teraz też może się skończyć tak samo, bo przecież Runjaić walczy z Pogonią o mistrzostwo Polski, a oferty pracy ma nie tylko z Warszawy i Szczecina.

Legia powinna teraz się skupić na wsparciu faceta, którzy parząc ręce, ratuje ją z pożaru. Rozmawianie w tej chwili o innych trenerach jest nie tylko niestosowne. Jest po prostu małe.

Dariusz Tuzimek

Czytaj także:
Ondrasek tłumaczy, skąd wzięły się kłopoty Wisły Kraków
Mecze z czołówką nakręcają Cracovię. Postraszyli Lecha, sprawią problemy Pogoni?

Czy Vuković powinien zostać w Legii?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×