Nie oszukujmy się. Zrobiliśmy bardzo wiele, by na te mistrzostwa nie pojechać. Największy błąd nazywał się "Paulo Sousa". Powierzyliśmy stery nieodpowiedniemu człowiekowi. Zamiast cudotwórcy, okazał się przebierańcem, który potrafił jedynie układać piękne zdania. W efekcie za pięć dwunasta zostaliśmy bez selekcjonera.
Potem jeszcze raz podłożyliśmy sobie nogę, tym razem na ostatniej prostej. Kilka dni przed najważniejszym meczem ostatnich lat, nie wiedzieć czemu, polecieliśmy na nikomu niepotrzebną bitwę do Glasgow. Spotkanie towarzyskie należało rozegrać, ale na pewno nie z rywalem, który podszedł do meczu tak, jakby stawką było mistrzostwo świata. I wyeliminował Arkadiusza Milika i Bartosza Salamona (kontuzje).
A że wcześniej kadra i tak nie zachwycała, nie mieliśmy żadnych przesłanek, by uważać, że w kluczowym spotkaniu będzie dobrze.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: naprawdę tak chciał czy... mu zeszło?!
Tym większe brawa należą się Czesławowi Michniewiczowi. Selekcjoner Polaków słynie z tego, że potrafi przygotować zespół pod rywala i we wtorkowy wieczór raz jeszcze to potwierdził. Można rzec, że zagraliśmy jak nie my. Dojrzale. Do bólu pragmatycznie. Mądrze. Owszem, były momenty, w których Szwedzi spychali nas do defensywy, ale to żadne zaskoczenie, bo to zespół o dużej jakości. Mimo to zneutralizowaliśmy ich atuty, a sami wycisnęliśmy ze swojej gry absolutne maksimum. Tak właśnie robią klasowe drużyny.
Najpierw wyprowadziliśmy cios, po którym Szwedzi chwiali się na nogach. Potem ich znokautowaliśmy. Nie mam wątpliwości, że choć Michniewicz pracuje z kadrą od bardzo niedawna, na Stadionie Śląskim oglądaliśmy "jego" reprezentację.
Michniewicz na ławce trenerskiej kadry i jego przeszłość mogą się komuś podobać lub nie, ale w barażach mistrzostw świata trener wykonał pracę celująco. I to on jest największym architektem sukcesu kadry.
Osobne słowa uznania dla Roberta Lewandowskiego (wiem, to już trochę nudne), który po raz kolejny nie zawodzi w kluczowym meczu. Na Euro 2020 ratował nas w meczach z Hiszpanią i Szwecją, to dzięki niemu do końca byliśmy w grze o awans. Teraz ponownie udźwignął na swoich barkach presję, jaka towarzyszy liderowi. Ktoś może stwierdzić, że to był "tylko" rzut karny, ale powiedzcie to Jorginho. Włoch nie tak dawno miał na wapnie piłkę na wagę awansu Italii na mundial, ale mistrzostwa będzie oglądał przed telewizorem.
Po takim występie Polaków aż głupio chwalić indywidualności, bo zaprezentowaliśmy się świetnie jako zespół. Ale nie mogę się powstrzymać, by na koniec nie poświęcić kilku słów Wojciechowi Szczęsnemu. On też zagrał we wtorek kapitalny mecz i gdyby dwa razy świetnymi interwencjami nie zatrzymał Forsberga, bylibyśmy pewnie teraz w zupełnie innych humorach. Przez lata, słusznie zresztą, wypominano Szczęsnemu, że wybronił nam tylko mecz z Niemcami, a później w wielkich spotkaniach seryjnie zawodził. Po starciu ze Szwedami to już na szczęście nieaktualne.
Drużyna, jak na swoje możliwości, zagrała niemal perfekcyjnie. Nareszcie widać było na boisku kolektyw.
Jedziemy na mundial. I w pełni na to zasłużyliśmy.
Zobacz również:
Gareth Bale może wkrótce zmienić klub
Ważą się losy Rosji w FIFA