Baliśmy się tej batalii z niewygodną Szwecją jak cholera i nie ma się co temu dziwić. Ostatnie mecze Biało-Czerwonych do udanych - mówiąc delikatnie - nie należały, a na dodatek Szwedzi od lat skrupulatnie i regularnie obijali nas we wszystkich meczach o stawkę - i na turniejach, i w drodze do nich. Nigdy nie umieliśmy z nimi grać, od zawsze był to dla nas rywal-koszmar. Również dlatego wtorkowe zwycięstwo smakuje tak dobrze.
To było tuż po tym, jak Piotr Zieliński oddał sprytny strzał i piłka pofrunęła prosto do szwedzkiej bramki: Robert Lewandowski wyrwał w powietrze, machał do kibiców, zachęcał do jeszcze głośniejszego dopingu. Sprawiał wrażenie, jakby to on strzelił tego gola i cieszył się z tego z całych sił. I jakby chciał mieć pewność, że zrobił wszystko, by ten doskonały wynik dowieźć do ostatniego gwizdka. Kibice ryknęli, a on doskonale wiedział, że wiele szans pokazania się na finałowych turniejach już mu nie zostało. I dlatego ten mecz - również dla niego - miał tak ogromny ciężar gatunkowy, a sukces tak mocno cieszy.
Obserwując ten mecz, trudno było nie odnieść wrażenia, że niektórzy z zawodników wyszli na boisko z myślą "teraz, bo w przeciwnym razie być może już nigdy". Euro 2016 było pięknym snem, brutalnie przerwanym przez Portugalię w momencie, gdy wszyscy wierzyliśmy, że ekipę Adama Nawałki stać na jeszcze więcej. Poza tą francuską przygodą, wszystkie inne wyjazdy na turnieje kończyły się dla najbardziej doświadczonych zawodników tej kadry katastrofalnie. Euro 2012, Euro 2020, mundial 2018, eliminacje mundiali 2010 i 2014. Szczęsny, Krychowiak, Glik, a przede wszystkim Lewandowski muszą żyć z myślą z tyłu głowy, że ich kariery - całościowo niewątpliwie udane bądź bardzo udane - naznaczone są reprezentacyjnym niedosytem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szokująca scena! Zdzielił rywala łokciem w twarz
I to właśnie oni - nieoczywiści-oczywiści bohaterowie - wzięli ciężar wtorkowego meczu w Chorzowie na swoje barki. Ci, którym bliżej końca niż początku karier reprezentacyjnych, którzy wielokrotnie dźwigali oczekiwania całego narodu i musieli się mierzyć z przykrymi konsekwencjami wpadek, błędów, występów kompromitujących czy po prostu nieudanych. Wojciech Szczęsny, który w kluczowych momentach raczej zawodził niż trzymał drużynę przy życiu, we wtorek "odbił" dwie kluczowe, meczowe wręcz piłki kopnięte przez Forsberga. Grzegorz Krychowiak po profesorsku wywalczył rzut karny, a Piotr Zieliński przybił ostateczny gwóźdź.
No i niesamowity wręcz Kamil Glik. Już od pierwszych minut można było widzieć, że z jego zdrowiem nie do końca było wszystko OK, w końcówce pierwszej połowy złapał się niepokojąco za nogę. Druga połowa pokazała dobitnie, dlaczego tak bardzo kibice go szanują. Zaliczył kilka niezwykłych, ofiarnych interwencji, czym doprowadzał rywali do szału. Glik to serce tego zespołu, bijące mocno i nadające mu rytm.
Teraz przed nami miesiące, które dla polskich kibiców zawsze wydają się być najprzyjemniejsze. Najprzyjemniejsze, bo tuż po sukcesie eliminacji i jeszcze przed goryczą rychłego niepowodzenia. Selekcjonerowi oraz całemu sztabowi kadry gratulujemy i życzymy (i są to życzenia oraz gratulacje jak najbardziej szczere), by w najbliższych miesiącach dał radę przygotować zespół do poważnego grania w turnieju. I by gorycz w Katarze przyszła jak najpóźniej!
Brawo Polska!
Paweł Kapusta
Zobacz także: Sousa, widziałeś to?! Jak mogłeś go ignorować?
Zobacz także: ROBERT LEWANDOWSKI! Stadion Śląski oszalał [WIDEO]