Ale w pewnym momencie trzeba było wygrać ten jeden mecz ze Szwecją i reprezentacja Polski to zrobiła. Zagrała na miarę swojego potencjału, każdy z piłkarzy stanął na wysokości zadania.
To był wielki mecz liderów kadry: Lewandowskiego, Zielińskiego, Glika, Szczęsnego i - dosyć niespodziewanie - także Krychowiaka. Jeśli do tego dołożyć świetny występ Szymańskiego, Modera, Bielika i Bereszyńskiego, to razu widać skąd wziął się ten sukces. Choć bramkarz reprezentacji, tuż po meczu, bardzo chłodno ocenił ostatnie kilkanaście miesięcy reprezentacji.
- Ze Szwecją wygraliśmy nie taktyką, ale charakterem i serduchem do walki. Można kreślić jakieś plany na papierze, ale najważniejsze jest to, co się zrobi na boisku. Bo np. mieliśmy przygotowany jeden, bardzo fajny, wariant rozegrania, ale nie wykonaliśmy go ani razu. Ale byliśmy skoncentrowani, wiedzieliśmy, że tu nie ma marginesu na popełnienie błędu. Powiedzmy sobie szczerze, że ten awans na mundial do Kataru, nie był tak zasłużony jak te wszystkie poprzednie nasze awanse na duże turnieje, gdy kwalifikowaliśmy się dosyć pewnie. Mamy za sobą - jako reprezentacja - marne 1,5 roku, więc dobrze, że tym jednym meczem osłodziliśmy kibicom poprzednie rozczarowania. Ja osobiście też ostatnio tej reprezentacji jakoś szczególnie nie pomogłem, więc cieszę się, że tym razem było inaczej - mówił bardzo szczerze w rozmowie z Polsatem Wojciech Szczęsny.
ZOBACZ WIDEO: Bardzo dobra forma Milika. "Marsylia wiele lat czekała na świetnego napastnika"
I prawdą jest to, że wreszcie zagraliśmy spotkanie na miarę potencjału piłkarskiego, jaki mamy w kadrze. Ale najbardziej cieszy - i to w chwili triumfu, gdy leje się szampan - trzeźwa ocena Szczęsnego, bo ona daje nadzieję na progres tej drużyny. Na to, że ten mecz nie będzie pojedynczym, chwilowym triumfem. A to bardzo ważne, żeby sami piłkarze też cały czas mieli świadomość, że stać ich na dużo więcej. Że z takim składem powinniśmy sięgać po duże sukcesy, a tymczasem tylko raz - w 2016 roku - reprezentacji Polski udało się wyjść z grupy. To - na tę drużynę, mającą w składzie najlepszego piłkarza świata - stanowczo zbyt mało.
Podoba mi się ten niedosyt, bo na nim można budować przyszłość reprezentacji. Pamiętam jak kadra wróciła z Euro 2016 i w kraju była euforia, że Biało-czerwoni dotarli aż do ćwierćfinału. Tyle, że sami piłkarze byli wściekli, czuli, że stać ich było na więcej. Że otarli się o medal, że mieli prawo myśleć nawet o finale.
Teraz jest czas radości. Oglądamy kapitalne obrazki jak Kamil Glik wlewa na boisku - z wielkiej butelki - szampana prosto do gardła Kamila Grosickiego. Brawo, cieszmy się, trwa piłkarski karnawał. A kiedy bąbelki już wyparują, przyjdzie moment by reprezentacja pomyślała co zrobić, by nie wrócić z Kataru z tym przykrym poczuciem niedosytu przywiezionym z Francji, z Euro 2016.
Warto pracować nad stabilnością i przewidywalnością reprezentacji. Ona nie powinna grać, w odstępie zaledwie czterech dni, dwóch tak różnych meczów: tak złego jak jak ten ze Szkocją i tak dobrego jak ten ze Szwecją. Awans na mundial jest jak szlachectwo - zobowiązuje. Za chwilę ta drużyna będzie mieć świetne okazje do potwierdzenia swojej klasy, w meczach Ligi Narodów z Belgią, Holandią i Walią.
Kluczem do zwycięstwa w Chorzowie była koncentracja. Wszystko co dobre w tym meczu zaczęło się od Wojciecha Szczęsnego. To on utrzymał nas w grze broniąc strzał Emila Forsberga, gdy Szwedzi wyszli z groźną kontrą. Szczęsny w końcu był bramkarzem pewnym, dojrzałym, który daje drużynie poczucie bezpieczeństwa. To był fundament awansu.
Herosem i gladiatorem jest Kamil Glik, który już po pierwszym zagraniu piłki - od 3. minuty gry - pokazywał, w kierunku ławki rezerwowych, że trzeba będzie go zmienić. Wytrwał - na środkach przeciwbólowych cały mecz! To wręcz niesamowite. - To jest reprezentacja, tu nie ma miękkiej gry. Było ciężko, bo to nie było stłuczenie tylko kontuzja mięśnia. A mięsień bardzo trudno oszukać, choć jak widać mi się udało - tłumaczył Glik nie przejmując się, że czeka go teraz długa przerwa w grze.
Najistotniejszą decyzją Czesława Michniewicza w tym meczu było zostawienie na ławce rezerwowych Krychowiaka, zastąpienie go Góralskim i zdjęcie w przerwie tego ostatniego gdy przegrzały mu się bezpieczniki. Góralski grał bardzo dobrze, świetnie - w odróżnieniu od lubiącego holować piłkę Krychowiaka - przyśpiesza akcje. Ale głupim atakiem na nogi rywala Góralski sam wykluczył się z gry. A z kolei odstawienie od pierwszego składu Krychowiaka dobrze mu zrobiło. On sam po meczu, wyraźnie poruszony, mówił: - Ostatnio bardzo modne stało się krytykowanie Krychowiaka, a ja pokazałem, że Krychowiak się jeszcze nie skończył - mówił. Zagrał jednak inaczej niż ze Szkocją (a za ten występ był krytykowany), mądrzej. Wykorzystywał swoje doświadczenie, wywalczył karnego.
Obok Krychowiaka najbardziej krytykowanym piłkarzem kadry był w ostatnich czasach Piotr Zieliński. Jego gol na 2:0 był dla Szwecji gwoździem do trumny. Zieliński zamknął na chwile usta swoim krytykom, ale jednocześnie paradoksalnie potwierdził, że mieli rację wymagając od niego więcej.
Bartosz Bereszyński zagrał na lewej obronie już u czwartego selekcjonera, a ciągle się mówi, że to nie jego pozycja. Jego występ przeciwko Szwecji powinien skończyć odwieczną dyskusję o obsadzie lewej strony defensywy. Skoro to działa, to nie szukajmy kwadratowych jaj.
Ojcem zwycięstwa był oczywiście Robert Lewandowski. Nie tylko dlatego, że zdobył pierwszego gola. On ciągnie tę drużynę, przy nim wszyscy grają lepiej. Tym razem liczył się nie tylko piłkarski kunszt "Lewego", ale także zwykła boiskowa harówka. Brawo panie kapitanie!
Teraz, w dużej mierze od Roberta zależeć będzie, żeby ta drużyna wyciągnęła wnioski z błędów, które doprowadziły do katastrofy na mundialu 2018 i Euro 2020. Nikt tego nie wie tego lepiej od Roberta.
Teraz widać jak grubym błędem było zatrudnienie przez Zbigniewa Bońka Paulo Sousy. To było psucie potencjału tej drużyny. Już za sam durny upór, by nie powoływać Sebastiana Szymańskiego Portugalczyk powinien być zwolniony dyscyplinarnie, bo było to działanie na szkodę firmy (PZPN). Sousa zmarnował temu - naprawdę zdolnemu - pokoleniu polskich piłkarzy cały poprzedni rok i głupio przegrał mistrzostwa Europy. Na które awans wywalczył nie on, tylko Jerzy Brzęczek. Z tego, jakiej skali nikczemność wyrządził wtedy Boniek Brzęczkowi, zwalniając go z funkcji selekcjonera, zdajemy sobie sprawę dopiero teraz. Proszę sobie wyobrazić, że za dwa miesiące prezes Kulesza zwalnia Michniewicza, bo uważa, że z trenerem z zagranicy ugramy więcej? Aberracja, prawda? A Boniek to zrobił i nadal przekonuje, że to była jedyna słuszna decyzja.
Dariusz Tuzimek