Gdyby żył, kończyłby właśnie 48 lat.
Claudio Milar był pierwszym Urugwajczykiem, który kiedykolwiek trafił do polskiej ligi. W Szczecinie potrzebował zaledwie 30 minut, by oczarować swoimi umiejętnościami miejscowych fanów.
Niestety, jego życie zakończyło się w tragicznym wypadku. 15 stycznia 2009 roku wraz z drużyną Gremio Esportivo Brasil spadł autokarem w przepaść.
Wejście smoka
Milar do polskiej piłki podchodził dwukrotnie. Po raz pierwszy do kraju nad Wisłą trafił w 2000 roku. Ściągnął go ówczesny prezes ŁKS-u, Antoni Ptak. Jego początki w naszym kraju nie były jednak łatwe.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: szokująca scena! Zdzielił rywala łokciem w twarz
- Byłem traktowany jak powietrze. Zresztą nie tylko ja. Podobnie odnoszono się do pozostałych obcokrajowców. W szatni musieliśmy przebierać się osobno, gdzieś w samym narożniku. Do dziś nie wiem, o co chodziło piłkarzom, którzy rządzili w ŁKS - wspominał w jednym z wywiadów.
Co nie powinno dziwić, z Łodzią pożegnał się bardzo szybko i przez Tunezję powrócił ostatecznie do gry w Brazylii.
W Polsce jednak nie zapomniano o Milarze, a przynajmniej nie zapomniał o nim Ptak. W 2004 roku postanowił ściągnąć go do budowanej przez siebie Pogoni. Urugwajczyk bardzo szybko udowodnił natomiast, że warto było dać mu drugą szansę.
Milar zadebiutował w meczu z Lechem Poznań. Na boisku pojawił się w 58. minucie, zmieniając Łukasza Trałkę. Wówczas tablica wyników wskazywała wynik 1:1.
Nowy zawodnik "Portowców" nie potrzebował dużo czasu, by się zaaklimatyzować. 25 minut po pojawieniu się na murawie asystował przy bramce Tomasza Parzego, by chwilę później samemu ustalić wynik meczu na 3:1. W Szczecinie momentalnie zdobył serca fanów.
- Miałem takiego dużego psa, Claudio go polubił. Prosił mnie czasami, czy może przejść się z nim na spacer, pozwiedzać Szczecin. Wszyscy go lubili, drużyna, kibice, sąsiedzi. Szkoda, że wyjechał z Polski, może to wszystko ułożyłoby się inaczej - wspominał ówczesny trener Pogoni Bogusław Baniak.
Wyjazd "na chwilę"
Niestety, przygoda Milara z Polską znów nie potrwała długo. Po zaledwie półtora roku wrócił do Brazylii. Początkowo - na chwilę.
- Claudio prosił mnie o to od dłuższego czasu. Ma problemy rodzinne i widać, że bardzo to przeżywa psychicznie. Powoduje to u niego dekoncentrację, co odbija się na jego grze - mówił wiceprezes klubu Dawid Ptak. Milar miał wrócić do Szczecina po około 2 miesiącach. - Mam nadzieję, że w rundzie jesiennej znowu będzie należał do najlepszych napastników w lidze - podkreślał Ptak. Tak się jednak nie stało.
Milar pozostał już w Brazylii, gdzie cztery lata później brał udział w tragicznym wypadku, który zakończył jego życie.
Byle z dala od cmentarzy
To miał być powrót z meczu jak każdy inny. Piłkarze Gremio Esportivo Brasil wracali z wygranego meczu z Santa Cruz. Wiozący ich autokar miał już za sobą ponad 2/3 300-kilometrowej trasy. Nagle jednak, w jednym z zakrętów, kierowca stracił panowanie nad pojazdem. Zdaniem śledczych, przyczyną była nadmierna prędkość.
W przepaść runął pojazd z 31 pasażerami. Cud sprawił, że aż 28 z nich udało się przeżyć. Zginęły trzy osoby: obrońca Regis Gouveia Alve, trener bramkarzy Giovane Guimaraes oraz Claudio Milar.
- Wypadliśmy z drogi na zakręcie i stoczyliśmy się 60-70 metrów w dół. Ratowaliśmy się sami. Claudio nie mogliśmy już pomóc. Sprzyjało mi szczęście. Miałem złamane jedynie dwa żebra. Spędziliśmy około 30 minut na pomocy mocniej rannym, zanim przybyła straż pożarna i pomoc. Trochę czasu już minęło, ale ja cały czas mam te obrazki przed oczami. Widzę to urwisko i śmierć Claudio i Regisa. Bardzo trudny czas - wspominał po latach w rozmowie z pogonszczecin.pl jeden z uczestników tamtych wydarzeń, Edenilson.
Dzień później ciała ofiar zostały wystawione na widok publiczny na stadionie w Pelotas, by lokalni fani mogli oddać hołd zmarłym. Ciało Milara jednak bardzo szybko zostało zabrane i przetransportowane do jego rodzinnego miasteczka Chuy w Urugwaju, gdzie spoczął na miejscowym cmentarzu.
Co ciekawe, za życia bardzo nie lubił cmentarzy.
- Czasami z tego żartowaliśmy. Gdy jechaliśmy na mecz w Polskę i przejeżdżaliśmy obok cmentarza, to wołałem do niego: "Ej, Milar, potrzebują tutaj napastnika!". Nie lubił tego. Była też historia z mieszkaniem. Claudio szukał w Szczecinie mieszkania i mu pomagaliśmy. Jedno z nich było właśnie koło cmentarza. Kiedy tylko to zauważył, to od razu powiedział, że nie ma mowy. Nawet nie przechodził blisko cmentarzy - zdradził były kolego Milara z Pogoni, Edi Andradina.
Los jednak pisze czasami bardzo przewrotne scenariusze.
Czytaj także:
- Niemieckie media nie mają wątpliwości ws. Lewandowskiego. Chodzi o transfer do FC Barcelony
- PKO Ekstraklasa: ogromne emocje w walce o utrzymanie. Zobacz tabelę