Zanim zaczął się poniedziałkowy finał Pucharu Polski między Lechem a Rakowem, minister Kamil Bortniczuk zwrócił uwagę na tłumy kibiców z Poznania czekające przed Stadionem Narodowym. Fani "Kolejorza" odmówili wejścia z powodu zakazu wnoszenia flag przekraczających wymiary 1,5 x 2 m.
"To powinno być święto piłki i kibiców. Elementem kibicowania są też oprawy - bardzo często patriotyczne. Nieodpowiedzialne decyzje mogą to święto zepsuć, a dodatkowo sprowadzić zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego" - napisał na Twitterze Bortniczuk.
Ostatecznie na stadion nie weszło blisko 13 tysięcy osób. W trakcie meczu część z nich starła się z policją, która musiała użyć m.in. granatów hukowych i gazu. Wskutek zamieszek zostało rannych dwóch funkcjonariuszy i koń. Policja zatrzymała ponad 20 osób.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ibrahimović nie przestaje zadziwiać. To nie fotomontaż!
- Policja nie odpowiada za to, kto może wejść, a kto nie wchodzi na stadion. Jest też różnica między tymi, którzy nie mogą a nie chcą. W końcu wielu kibiców na stadionie stosowało się do jasno określonych zasad - mówił na spotkaniu z dziennikarzami rzecznik policji, nadkom. Sylwester Marczak.
Problem dużych flag, który wywołał protest najzagorzalszych kibiców, wyjaśnił Marcin Samsel, ekspert ds. bezpieczeństwa. - Nigdy do tej pory finał Pucharu Polski nie był spokojny, a jedną z głównych przyczyn była pirotechnika, do której odpalenia wykorzystywano większe flagi. Dlatego powstał ten przepis. Pod wielkimi flagami chowali się kibice, przebierali i maskowali twarz - tłumaczył nam.
Z tą argumentacją nie zgadza się minister sportu.
- Ta decyzja była niezrozumiała dla kibiców. Jeżeli ktoś miałby nie wnosić pirotechniki na stadion, to służby porządkowe są od tego, by sprawdzić, czy ją wnosi, a nie zakazywać wnoszenia flag, bo może być w nich pirotechnika. Równie dobrze moglibyśmy zakazać wchodzenia w kurtkach, bo mają kieszenie, a w nich również może znajdować się coś niedozwolonego. Kieszenie można przeszukać, jeśli są takie przepisy. Flagi również - rozłożyć i sprawdzić, a nie wylewać dziecko z kąpielą, jak było w tym przypadku - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Kamil Bortniczuk.
I dodaje, że będzie szukał rozwiązań, by uniknąć podobnych problemów podczas finałów Pucharu Polski. Proponuje rolę mediatora między stronami organizującymi mecz decydujący o trofeum.
- Nie mam bezpośredniego wpływu na decyzje, ale jako minister sportu mogę być dobrym duchem rozmów między związkiem a samorządem tak, aby decyzje nie były niezrozumiałe czy nieakceptowalne przez kibiców - proponuje minister sportu.
Odnosi się także do przerzucania się odpowiedzialnością przez organizatorów. Ostatecznie prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, komenda straży pożarnej ani PZPN nie chcą przyznać się do decyzji o zakazie wnoszenia dużych flag.
- Myślę, że w tym wypadku zabrakło dobrej woli lub komunikacji. Nie chcę uprawiać żonglerki na temat tego, czyja to była wina. Skupiam się na tym, by w przyszłości nie dochodziło do podobnych sytuacji - mówi Bortniczuk.
Ostatecznie finał odbył się przy niemal pustej trybunie przeznaczonej dla najzagorzalszych kibiców Lecha. Ich zespół przegrał starcie z Rakowem Częstochowa 1:3.
Maciej Siemiątkowski, WP Sportowe Fakty
Kontrowersje po finale Pucharu Polski. Ekspert popiera organizatorów
Pustki na trybunach Stadionu Narodowego. Piłkarze zauważyli różnicę