Miasto stołeczne Warszawa zgodziło się na organizację imprezy masowej, jaką jest finał Pucharu Polski, na PGE Narodowym pod warunkiem ograniczenia wielkości flag. Decyzję oparło na negatywnej opinii Komendy Głównej i Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej ws. wnoszenia flag i banerów. Dotyczy do flag przekraczających wymiary 2x1.5 m. W dniu meczu prezydent miasta, Rafał Trzaskowski, tłumaczył, że była to decyzja Straży Pożarnej.
W efekcie większość kibiców Lecha Poznań odmówiła wejścia na stadion. Ostatecznie przed bramkami było około 13 tysięcy osób. Sektor najzagorzalszych fanów Kolejorza do końca meczu pozostał pusty, a kibice Rakowa w ramach solidarności nie prowadzili intensywnego dopingu.
- Mieliśmy przed meczem informacje o tych zdarzeniach przed meczem. Bardzo szkoda, że ich zabrakło na stadionie. Jednak to nie jest wymówka - przyznaje Lubomir Satka, obrońca Lecha.
ZOBACZ WIDEO: "Z Pierwszej Piłki". Żaden Polak nie dokonał tego co Lewandowski. Ten rekord może przetrwać wieczność
Jego drużyna przegrała finał z Rakowem Częstochowa 1:3. Rywale również zauważyli brak kibiców rywali, co odbiło się na intensywności dopingu podczas spotkania. Szczególnie w pierwszej połowie padały wyzwiska w kierunku PZPN-u, Policji i władz Warszawy.
- Szkoda, że nie było pełnego stadionu a doping do przerwy opierał się na polityce. To dekoncentrowało. Jesteśmy przyzwyczajeni do innej atmosfery - mówi Tomas Petrasek, kapitan Rakowa.
Podobnie sytuację skomentował Vladislavs Gutkovskis, strzelec pierwszego gola dla Rakowa.
- W drodze na mecz oglądaliśmy poprzednie finały i wiedzieliśmy, co działo się na trybunach podczas poprzednich finałów z kibicami. Spodziewaliśmy się innej atmosfery - mówi łotewski napastnik.
Ogromne pustki na PGE Narodowym. Policja nie wpuszcza kibiców
"Nieodpowiedzialne decyzje". Tłumy nie weszły na finał Pucharu Polski. Minister grzmi!