Dzisiaj zapomniany. Kiedyś był nawet kapitanem reprezentacji

Newspix / Tomasz Markowski / Janusz Nawrocki zagrał 23 razy w reprezentacji Polski
Newspix / Tomasz Markowski / Janusz Nawrocki zagrał 23 razy w reprezentacji Polski

- Dudek miał dużo szczęścia. Jako kapitan pomagałem mu na każdym kroku, ale żadnego podziękowania nie było. Może jak doszedł na wysoki poziom, uznał, że nie musi się zadawać z maluczkim... - mówi Janusz Nawrocki, gwiazda Ekstraklasy lat 80. i 90.

W barwach Wisły Kraków, GKS-u Katowice, Sokoła Tychy i Ruchu Chorzów rozegrał w polskiej lidze 349 spotkań. Ma w CV cztery srebrne i dwa brązowe medale mistrzostw Polski. Choć w reprezentacji zadebiutował dopiero w wieku 28 lat, w koszulce z białym orłem na piersi zagrał 23 razy.

W szczerej rozmowie z "Piłką Nożną" Janusz Nawrocki mówi, że dziś... nie przyznaje się do tego, że na przełomie lat 80. i 90. był czołowym piłkarzem Ekstraklasy. Wypomina też Jerzemu Dudkowi, że ten zapomniał o tym, skąd pochodzi. I tłumaczy, dlaczego świetnej drużynie GKS-u Katowice nigdy nie udało się zdobyć mistrzostwa Polski.

- Tytułu mistrza Polski brakuje. W tamtym okresie świętej pamięci Marian Dziurowicz, choć mocny w kraju, to nie był w stanie nam pomóc. Nie oszukujmy się, to były czasy, kiedy prawie wszystko można było załatwić... - mówi gorzko.

ZOBACZ WIDEO: "Z Pierwszej Piłki". Żaden Polak nie dokonał tego co Lewandowski. Ten rekord może przetrwać wieczność

Jaromir Kruk, "Piłka Nożna": Co porabia filar świetnej drużyny GKS Katowice z przełomu lat 80. i 90.?

Janusz Nawrocki, 23-krotny reprezentant Polski (1989-91), były gracz Wisły Kraków, GKS Katowice czy Ruchu Chorzów: Pracuję w prywatnym przedsiębiorstwie zajmującym się pielęgnacją zieleni. Wiosną nie mogę narzekać na brak zajęć. Czasami przypominają mi się murawy, na których miałem przyjemność lub nieprzyjemność grać i rozumiem, ile wysiłku kosztuje ich utrzymanie. Cieszę się, że dzięki swojemu obecnemu fachowi przebywam głównie na świeżym powietrzu.

Nie chwalę się, że byłem piłkarzem, bo generalnie nie mówię, kim byłem, tylko kim jestem. Jak ktoś spyta o moją karierę, oczywiście chętnie dzielę się wspomnieniami, a trochę się ich uzbierało. Swoje pięć minut miałem i byłem popularny, wręcz rozpoznawalny, to już jednak jest za mną.

Cały czas jest kontakt z futbolem?

Staram się bywać na meczach Wisły, klub przekazuje oldbojom darmowe wejściówki. Jak mi praca pozwala, zaglądam na stadion. Z Zielonej Góry, gdzie poznałem kobietę i spędziłem dwa lata, wróciłem do Krakowa. Mojej pani bardzo się spodobał Kraków, ja też jestem zadowolony, że znów tu mieszkam, mam znajomych i wiodę spokojne życie. Dopóki mogłem, to grałem w oldbojach Białej Gwiazdy, teraz już jednak zdrowie nie pozwala, noga wysiadła, mogę tylko symbolicznie wyjść na plac, dwa razy kopnąć i zejść.

Ile razy Janusz Nawrocki był kapitanem reprezentacji Polski?

Tylko w meczu towarzyskim ze Szwecją w Gdyni w 1991 roku. Przed niedawną batalią w barażu o mundial 2022 z rywalem ze Skandynawii wspominano bramki Wojciecha Kowalczyka i Mirosława Trzeciaka. Wojtek wtedy debiutował w kadrze seniorów. O kapitanie nic nie wspominano, ale ja pamiętam.

Widziałem kolejny raz fragmenty tego spotkania, a graliśmy w nim naprawdę dobrze. Andrzej Strejlau wprowadzał do zespołu młodych - między innymi Wojtka, Tomasza Wałdocha, Grzegorza Mielcarskiego. Miłe wspomnienie, a ja przy okazji zrewanżowałem się Szwecji za porażkę 0:2 w eliminacjach mistrzostw świata 1990 w Chorzowie. Wtedy byłem tak wkurzony, że zmieniony przez Andrzeja Strejlaua powiedziałem, że nie da się wygrać w dziewięciu. Ten mecz wyglądał tak, jakby ktoś w niego ingerował.

My, mieliśmy personalnie silną kadrę, naprawdę wspaniałych zawodników, tylko że w tym okresie główny nacisk kładziono na kadrę olimpijską. Dochodziło do tak śmiesznych sytuacji, że nie pozwolono nam się wymieniać koszulkami, bo z nich korzystała też drużyna Janusza Wójcika. Pytaliśmy się o zgodę na wymianę trykotów świętej pamięci prezesa PZPN Kazimierza Górskiego. Olimpijska miała potężnych sponsorów, nas traktowano jak przylepkę. Do teraz nie potrafię tego pojąć.

Janusz Nawrocki grał w reprezentacji za kadencji Andrzeja Strejlaua
Janusz Nawrocki grał w reprezentacji za kadencji Andrzeja Strejlaua

Ja byłem dumny z występów z orzełkiem na piersi, ale każdy chciał być godziwie traktowany. Uważam, że nie wszyscy tak jak trzeba angażowali się na sto procent w kadrze narodowej. Jeżeli chodzi o organizację PZPN, to tak źle nie wyglądało. No, fakt, za ostatni mecz eliminacji Euro 1992 z Irlandią nigdy nie dostałem obiecanej premii, ale nie robiłem z tego problemu.

Żal do centrali mam tylko o to, że choć grałem w ligach polskiej i austriackiej nie dostałem żadnego biletu na mecze Euro 2008 i 2012. Nie muszę chyba przypominać, kto je organizował. Może za mało meczów w reprezentacji rozegrałem, ale chyba 23 to niezła liczba jak na gościa, który trafił do drużyny narodowej tak późno.

Biorąc pod uwagę debiut w wieku 28 lat trzeba to uznać za znakomity wynik.

Nie było łatwo przebić się do kadry wcześniej. Mieliśmy niesamowity wybór piłkarzy i najwięcej leżało w gestii trenerów, ich koncepcjach, wizjach. Waldek Matysik na pozycji defensywnego pomocnika był nie do przeskoczenia. On był niesamowitym specem od czarnej roboty, choć ja miałem sporo atutów w grze do przodu. W końcu jednak zaistniałem w reprezentacji, gdy świetnie poczynałem sobie w zespole GKS Katowice.

Graliśmy wtedy trójką napastników, a Janek Furtok, Marek Koniarek i Mirek Kubisztal biegali jak wariaty. Trenerzy mieli pretensje, że nie zamykałem akcji na szesnastce. Nie było takiej opcji. Jak odbierałem piłkę na kole i zagrałem długie podanie, to nie dało rady dogonić takich szalonych atakujących. Jeden był szybszy od drugiego. Po rzuceniu piłki do nich można było najwyżej zobaczyć numer buta.

Mam chyba trzy, czy cztery wicemistrzostwa, ale tytułu mistrza Polski brakuje. W tamtym okresie świętej pamięci Marian Dziurowicz, choć mocny w kraju, to nie był w stanie nam pomóc. Nie oszukujmy się, to były czasy, gdy w naszych klubach grali Polacy, głównie miejscowi, więc wszyscy się znali jak łyse konie. Prawie wszystko można było załatwić. Sportowo byliśmy bardzo mocni, ale nie tylko to decydowało.

Niedosyt pozostał, tak jak po występach w europejskich pucharach. Piłkarsko nie byliśmy gorsi nawet od znakomitej drużyny Glasgow Rangers z reprezentantami Anglii w składzie, ale brakowało nam farta. Tak samo jak zmierzyliśmy się z angielską kadrą w Chorzowie w 1989 roku w walce o mundial. Prezentowaliśmy się super, stwarzaliśmy wspaniałe sytuacje, no ale Peter Shilton bronił wybornie. Darek Dziekanowski miał setki, raz mu dałem takie podanie, że wydawało się, że dołoży tylko nogę i piłka wyląduje w siatce. Niestety...

Schodząc z boiska zastanawiałem się, dlaczego akurat Polaków prześladował taki pech. Na przełomie lat 80-tych i 90-tych nie można się było wstydzić naszych zespołów klubowych, ale tylko Legia raz doszła wtedy daleko w Pucharze Zdobywców Pucharów. Mnie się nie udało, a do seniorów Wisły Kraków trafiłem już po pamiętnych i zagadkowych ćwierćfinałach Pucharu Europy z Malmoe FF. Zagrałem przeciw temu zespołowi w Pucharze UEFA i ponieśliśmy dwie porażki, choć naszpikowany reprezentantami Szwecji rywal był w naszym zasięgu. Po przegranej na wyjeździe 0:2 u siebie szybko objęliśmy prowadzenie po trafieniu Zdzisia Kapki, ale potem zmarnowaliśmy kilka okazji i po wyrównaniu zeszło z nas powietrze. Skończyło się na 1:3.

To był schyłek wielkiej Wisły?

Tak, ale cieszyłem się, że miałem się od kogo uczyć. Praktycznie wszyscy moi koledzy grali w reprezentacjach - pierwszej, olimpijskiej, młodzieżówce, kadrze B. Dwa lata potrzebowałem by się przebić, taka była rywalizacja. Z reguły korzystało się z karencji za kartki i kontuzji kolegów. Wszedłeś, zagrałeś dobrze, więc inny miał problem. Gdybym był w innym klubie, to może regularnie w najwyższej lidze dostawałbym szanse od osiemnastego roku życia, jak na przykład Marek Chojnacki w ŁKS. Dużo zależy od tego do, jakiego zespołu się trafia, do jakiego środowiska. W tamtych czasach otoczka wokół futbolu wyglądała inaczej. Na testach w klubach zagranicznych nie chodziło o to, czy umiesz grać w piłkę, tylko czy się wkomponujesz do danej ekipy. Wtedy nie przeprowadzano przy okazji takich sprawdzianów badań lekarskich.

Był pan na testach w zagranicznym klubie?

Dwa tygodnie spędziłem w Coventry, którego menedżerem był słynny Terry Butcher, mój rywal jako zawodnik Glasgow Rangers i reprezentacji Anglii. Gość ze wschodnich Niemiec, który miał sfinalizować mój transfer, posługiwał się angielskim jak ja niemieckim. PZPN zezwolił na mój udział w oficjalnym spotkaniu rezerw Coventry z Nottingham Forest, zakończonym wynikiem 3:3. Dopuszczały na to ówczesne przepisy. Gdybym miał dobrego menedżera to po paru dniach sprawa zostałaby załatwiona. Spędziłem w Anglii dwa tygodnie, kilka dni za długo, bo przez burzę śnieżną musiałem czekać, tak zasypało lotniska. Z kolei na mnie w Katowicach czekali wówczas Grecy, ale w Polsce pojawiłem się już po zamknięciu okienka transferowego.

Niefart, ale cieszę się, że na dobrym poziomie pograłem kilka lat w Austrii. Zrobiliśmy dobre wyniki w prowincjonalnym klubie spod Wiednia. Dołożyłem cegiełkę do awansu na najwyższy szczebel rozgrywkowy i trzy sezony tam pograłem. W Moedling grali ludzie, którzy nie mieścili się w Rapidzie, Austrii Wiedeń i u nas w zespole zdobywali szlify. Wielu zrobiło niezłe kariery, o mnie też pamiętają o czym się przekonałem podczas wizyty z synem, który się urodził w tym kraju. Miło było pogadać choćby o konfrontacjach z Rapidem. Ten rywal, tak jak Admira Wacker, wyjątkowo mi leżał.

Jerzy Dudek ruszył w wielki świat z Sokoła Tychy
Jerzy Dudek ruszył w wielki świat z Sokoła Tychy

Sokół Tychy musiał upaść?

W Sokole przy mnie zaczynał karierę Jerzy Dudek, miał dużo szczęścia, a ja, jako kapitan zespołu pomagałem mu na każdym kroku. Żadnego podziękowania jednak nie było, może jak doszedł na wysoki poziom uznał, że nie musi się zadawać z takim maluczkim. Nie udało mi się z nim skontaktować. Mieliśmy fajną ekipę, połączenie młodości i doświadczenia. Niektórzy z chłopaków, którzy jeszcze przyszli z Pniew wypłynęli na głęboką wodę - Krzysiu Nowak, Wilk, Gorszkow, Tomek Kos, Prusek, Bizacki, nie doceniano Zbyszka Konieczki, też dobrego piłkarza.

Starsi zawodnicy jak Płaczkiewicz, Waldek Jaskulski pomagali młodym, panowały zdrowe zasady. Szkoda tego Sokoła, jego prezesa, bo dał się kręcić różnym podpowiadaczom. Szyli go tak w sprawach finansowych, że niestety klub upadł. Po Sokole jeszcze pograłem w Ekstraklasie w Ruchu Chorzów, ale przyjemność z futbolu czerpałem też na niższym poziomie. Pewnie dziś, gdyby noga nie bolała grałbym dalej z kolegami z oldbojów.

Rozmawiał Jaromir Kruk, "Piłka Nożna"

Źródło artykułu: