W piątek Francja zagra w 1/4 finału Euro 2024 z Portugalią. Mecz rozpocznie się o godz. 21:00.
Ruszyliśmy szlakiem medalisty mundiali z RFN 1974 i Hiszpanii 1982, Andrzeja Szarmacha. Nawet po latach jego nazwisko otwiera we Francji wiele drzwi.
- Czapki z głów za to, co osiągnął - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty były znakomity napastnik, Djibril Cisse.
Tekst: Dariusz Faron, Remigiusz Półtorak
Leniwe, ciepłe południe w Auxerre. Mimo że sezon właśnie się skończył, pod stadionem l’Abbe-Deschamps kręcą się pojedynczy kibice. Trener Guy Roux wita się z dobrotliwym uśmiechem, który zna cała piłkarska Francja.
Pod czarną marynarką nienagannie wyprasowany golf (jak przystało na eleganckiego starszego pana), na nogach spodnie dresowe adidasa (jak przystało na trenera). Mimo 85 lat jest w doskonałej formie. Zaprasza na spacer po korytarzach stadionu, na którym Andrzej Szarmach na początku lat 80. przez pięć sezonów był niekwestionowanym królem.
Trudno o lepszego przewodnika. Roux przez 44 lata pracy (1961-2005) z lokalnej drużyny występującej w piątej lidze uczynił zespół, który w 1996 r. sięgnął po mistrzostwo kraju. Poza tym cztery razy wygrał Puchar Francji i trzy razy wystąpił w Lidze Mistrzów.
- O, jest! - ożywia się nagle, wskazując palcem czarno-białe zdjęcie.
Andrzej Szarmach w białej koszulce próbuje utrzymać się przy piłce między dwoma obrońcami. Na twarzy pełne skupienie. Charakterystyczny wąs i bujna fryzura. Tuż obok fotografie z meczów drużyny przeciwko europejskim gigantom – Realowi Madryt czy Milanowi.
W 40-tysięcznym Auxerre od lat powtarzają: - Nie byłoby tego, gdyby nie Guy Roux.
Roux z kolei dodaje: - Nie byłoby tego, gdyby nie Szarmach.
POLOWANIE
- Marzyłem o nim sześć lat. Rozumiecie? Sześć lat! Już od mundialu w Niemczech w 1974 roku. W sposób wręcz szalony. Nie przypominam sobie drugiego takiego przypadku – wspomina Roux dokładnie pół wieku później.
Anonimowy wówczas trener II-ligowego klubu kombinował, jak wzmocnić nikomu nieznaną drużynę nową gwiazdą mundialu. "Diabeł", jak nazywano w Polsce Szarmacha, był świeżo upieczonym srebrnym medalistą mistrzostw świata. Roux pojechał na mistrzostwa do RFN na własny koszt. Po odpadnięciu Włochów odkupił za bezcen bilety od ich kibiców i handlował wejściówkami. Miał dzięki temu trochę niemieckich marek.
- Mogłem sfinansować pobyt, by polować na Szarmacha. Powiedziałem sobie, że muszę go mieć. Że jeśli kiedyś będzie grał u nas wielki piłkarz, to będzie właśnie on.
Polowanie wchodzi na wyższy poziom cztery lata później, na mundialu w Argentynie. Mendoza, daleko w górach, przy samej granicy z Chile. Dostęp pilnie strzeżony przez wojsko generała Videli. Argentyna jest dwa lata po zamachu stanu, dyktatura w pełnym rozkwicie, trzyma rękę na wszystkim.
Roux znajduje jednak sposób, żeby przedostać się do zamienionej w twierdzę bazy Polaków i pierwszy raz dotrzeć bezpośrednio do Szarmacha.
- Pomyślałem chwilę i stwierdziłem, że przecież muszą coś pić. A gdyby tak przebrać się za dostawcę piwa?
Sprytem, jak miał w zwyczaju, Guy Roux dopina swego. - Firmie, która dostarczała piwo, przedstawiłem swój plan. Powiedzieli: "w porządku, damy ci strój, będziesz jednym z nas". Na punkcie kontrolnym nie było wielkiego problemu.
Nawet nie pokazują dokumentów, zostawiają tylko żołnierzom trzy skrzynki piwa. - Rozmawialiśmy z Szarmachem chyba godzinę. Powiedział, że na razie nie może, że jest w Polsce zakaz wyjazdów, ale za dwa lata, gdy skończy 30 lat… Odpowiedziałem mu, że wtedy będziemy już w I lidze!
Roux dotrzymuje słowa. Auxerre awansuje pierwszy raz w historii do I ligi. Wkrótce realizuje też swój inny cel: wykupuje Szarmacha ze Stali Mielec.
- Nie tylko my staraliśmy się o Andrzeja. Sieci zarzucili działacze Bayernu i Anderlechtu. Pierwsza myśl: w takim towarzystwie nie mieliśmy żadnych szans. Ale znaleźliśmy klucz. Polityczny - tłumaczy legendarny trener.
Ówczesny mer Auxerre Jean-Pierre Soisson był jednocześnie ministrem sportu i miał całkiem poprawne kontakty z polskim odpowiednikiem Marianem Renke. Dzięki temu gwiazda reprezentacji Polski dostała zgodę na zagraniczny wyjazd. Wkrótce bomba transferowa stała się faktem.
Nawet Roux nie przypuszczał wówczas, jak ważną rolę odegra Szarmach w Auxerre i jego trenerskiej karierze. O Polaku mógłby rozmawiać godzinami. W końcu z 96 bramkami to najskuteczniejszy strzelec w historii klubu.
WE FRANCJI ZNALAZŁ DOM
Próbujemy umówić się z Andrzejem Szarmachem na spotkanie. Telefonujemy, dłuższa cisza w słuchawce.
- Możecie przyjechać. Znajdę chwilę.
Zaprasza na herbatę do Angouleme, 40-tysięcznego miasta na zachodzie Francji, w którym mieszka z rodziną. Zaraz nieoczekiwanie to odwołuje.
- Będzie ciężko. Może przez telefon? - proponuje.
Ale do naszej rozmowy ostatecznie nie dojdzie. Po kilku minutach Szarmach całkowicie zmienia zdanie: trudno mu będzie znaleźć czas. Nawet na rozmowę telefoniczną. Ma problemy zdrowotne, od lat niemal w ogóle nie udziela się w mediach.
- Andrzejowi od razu spodobało się we Francji. Nigdy nie był "naukowcem", ale polubił tamtejszy język i szybko się go nauczył. Tam z żoną, córką i synem odnaleźli swoje miejsce - opowiada Jerzy Miedziński.
Przyjaźni się z Szarmachem od ponad 50 lat. Z Angouleme do Warszawy, gdzie mieszka, jest 2100 km, ale to w żaden sposób nie osłabiło ich relacji. Zresztą Szarmachowie od czasu do czasu przyjeżdżają do Polski. Nadal mają w Zabrzu mieszkanie. O przeprowadzce nie myślą. W Angouleme czują się najlepiej.
Miedziński: - Jako jego przyjaciel jestem dumny z tego, co osiągnął we Francji. Do dziś jest tam niesamowicie szanowany.
CISSE: CZUJĘ DUMĘ, ŻE JESTEM TUŻ ZA NIM
- Od pierwszego dnia poznawali mnie na ulicach. Po miesiącu, kiedy już strzeliłem kilka goli, wszyscy się kłaniali - wspominał Szarmach początki w Auxerre w autobiografii "Diabeł, nie anioł" napisanej z Jackiem Kurowskim.
Choć od ostatniego meczu Polaka dla francuskiego klubu minie w przyszłym roku 40 lat, "kłaniają" mu się tam do dziś.
Djibril Cisse nie waha się ani chwili. - Oczywiście, że możemy o nim porozmawiać.
Grali w zupełnie różnych epokach, ale w historii Auxerre nie było lepszych napastników. Obaj są ciągle na czele klasyfikacji najlepszych strzelców, choć Polak z wyraźną przewagą (96 do 70 goli).
- Andrzej jest legendą Auxerre. Mam do niego ogromny szacunek i podziw za wszystko, czego dokonał - mówi Cisse w rozmowie z WP SportoweFakty.
- Spotkaliśmy się osobiście tylko raz, jednak słyszałem o nim wiele dobrego. Nigdy nie odczuwałem zazdrości, że to on jest najlepszym strzelcem w historii klubu, wręcz przeciwnie, jestem dumny z tego, że moje nazwisko jest tuż za nim.
- Nie wmawiałem sobie i innym, że kiedykolwiek pobiję jego rekord. Strzelałem dużo goli, ale Szarmach zawsze wydawał się niedościgniony. I tak już zostało. Być do dzisiaj na szczycie klasyfikacji strzelców, i to z niemałą przewagą - chapeau bas - przyznaje Cisse, który właśnie w Auxerre wypłynął na szerokie wody, a później wspólnie z Jerzym Dudkiem zdobył w Liverpoolu Ligę Mistrzów.
Żeby jeszcze bardziej podkreślić osiągnięcie Szarmacha, Francuz dodaje, że Auxerre to klub z ogromnymi tradycjami, a sukcesy zaczęły się właśnie wtedy, kiedy występował tam polski napastnik.
[b]
POMAGAŁ CANTONIE [/b]
Inny bohater Ligi Mistrzów, Basile Boli, strzelec decydującego gola w pierwszej edycji (1993) już po przejściu do Marsylii, idzie jeszcze dalej. - Andrzej był zawodnikiem absolutnie wyjątkowym. Dla mnie to największa legenda w historii Auxerre. Jeśli chcieliśmy wygrać mecz, liczyliśmy przede wszystkim na niego.
- Przyszedłem do drużyny w 1982 roku i doskonale pamiętam, jaki wpływ miał na zespół. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że utrzymał drużynę w Premiere Division - przekonuje "Basilou", który wespół z Cisse nazywany był często "synem" Guy Roux.
- Pamiętam, jak pomagał swojemu koledze z ataku, młodemu wówczas Erikowi Cantonie, gdy ten stawiał pierwsze kroki w wielkiej piłce - dodaje Boli.
"Był skromnym, prostolinijnym i miłym człowiekiem. Przy nim nauczyłem się, co to znaczy mieć talent i klasę jednocześnie" - stwierdzi potem słynny Cantona w swojej biografii.
Boli długo i serdecznie się śmieje: - Często graliśmy na treningach przeciwko sobie. Wiadomo - ja obrońca, on napastnik. Chyba nieraz go wkurzałem, bo byłem trochę szybszy. Irytowało go to, ale zawsze zachowywał się bardzo fair.
Francuz nigdy nie zapomni chwili, która zapisała się w historii klubu. Był sezon 1984/85. Auxerre grało swój pierwszy, historyczny mecz w europejskich pucharach na własnym stadionie. Potyczka ze Sportingiem Lizbona w Pucharze UEFA.
Boli nie zapuszczał się często na połowę rywala, ale w pewnym momencie wyczuł szansę. Przebiegł kilkadziesiąt metrów. Odegrał na prawą stronę i wbiegł w pole karne, czyhając na dośrodkowanie. Był już blisko bramki, lecz kątem oka zauważył Szarmacha i przepuścił piłkę. To Polak trafił do siatki. - Tak padł historyczny gol, nasze wspólne dzieło. Piękne wspomnienie - uśmiecha się Boli.
W Auxerre utarło się, że ostatnie słowo zawsze należy do Guy Roux. 85-latek nie boi się wielkich porównań.
- Szarmach miał skuteczność na poziomie Cruyffa. Nawet nie potrafię policzyć, ile punktów zdobyliśmy dzięki niemu. Otrzymał dar od Boga. Wiedział, gdzie powinien się znaleźć na boisku - mówi.
- Jestem pewny, że gdybyśmy nie mieli Andrzeja w pierwszym sezonie po awansie do I ligi, nie utrzymalibyśmy się, a z ponownym awansem byłyby problemy. Moja kariera też potoczyłaby się zupełnie inaczej. Dlatego jestem mu tak wdzięczny - kończy legendarny trener Auxerre.
ODDYCHAŁ PIŁKĄ
- Wiele razem przeszliśmy. I dobrego, i złego, jak to w życiu - mówi Jerzy Miedziński.
W 2020 r. francuskie media informowały, że sąd skazał Szarmacha na osiem miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu za przemoc wobec żony. Były reprezentant Polski musiał się również poddać terapii przeciw uzależnieniom.
W rozmowie o przyjacielu Miedziński woli skupić się dziś wyłącznie na tym, co dobre. Tym bardziej, podkreśla, że Andrzej ma problemy zdrowotne. O szczegółach woli nie opowiadać.
Odkąd się poznali, Szarmach oddychał futbolem 24 godziny na dobę. Nawet po karierze potrafił godzinami rozmawiać o piłce. A to o polskiej Ekstraklasie, a to o francuskiej Ligue 1.
Może przy okazji Euro 2024 przypomniał mu się mundial 1982 i spotkanie przeciwko reprezentacji Francji o trzecie miejsce?
Na stadionie w Alicante 41. minuta. Francja prowadzi 1:0 za sprawą Rene Girarda. Szarmach dostaje podanie na lewą stronę pola karnego i cudownie uderza w dalszy róg bramki. Francuski bramkarz nawet nie rzuca się do piłki. Remis. Chwilę później piłkarze Antoniego Piechniczka wyprowadzą jeszcze dwa ciosy i wrócą do kraju jako trzecia drużyna na świecie.
Jakiś czas później podczas jednej z przyjacielskich rozmów Jerzy zagadnie Andrzeja o tego gola.
- Powiedz, ty tam mierzyłeś?
- Gdzie tam, Jureczku. Dopadłem do piłki, kopnąłem bez zastanowienia.
A ona po prostu wpadła.