Mateusz Kołodziej: Oj, sporą nerwówkę zaserwował kibicom pana zespół. Gorenje Velenje zostało odesłane do domu z kwitkiem, ale gorąco było do ostatnich sekund spotkania.
Bogdan Wenta: Nerwy muszą być, choć ja bym bardziej mówił tu o emocjach. W takich meczach emocje zawsze są duże, a walka trwa przez cały mecz. Tak było w Kielcach, tak samo w innym pojedynku Ligi Mistrzów pomiędzy Rhein-Neckar a Veszprem. Na tym etapie nie można mówić o spokojnych zwycięstwach.
Wszyscy przyzwyczaili się już do pana żywiołowych reakcji przy linii bocznej. W sobotę też spokojny pan nie był.
- Reakcje trenerów są różne. Dobrym przykładem jest Daniel Waszkiewicz, z którym współpracuję wiele lat w reprezentacji. Obraz zewnętrzny bardzo spokojny, ale ja dobrze wiem co czuje w środku. O mnie mówią, że z tego powodu pojawiło się sporo siwych włosów na głowie, ale to jest moja forma automotywacji. Najważniejsze żeby nie stracić przy tym kontroli. A emocje są bardzo potrzebne, bez nich nie damy rady pokonać Rhein-Neckar. To faworyt grupy, w zeszłym sezonie doszli aż do półfinału Ligi Mistrzów. Twardy orzech do zgryzienia przed nami.
Rozmawiał pan już z zespołem na temat niemieckiego zespołu. Co usłyszeli zawodnicy na temat tej drużyny?
- Nie musiałem dużo mówić. To kwestia zobaczenia i zwrócenia uwagi na to, gdzie ty będziesz szukał swojej szansy. Nie możemy mówić o tym co potrafią robić bardzo dobrze, musimy szukać mankamentów. Niestety tych zbyt dużo nie mają (śmiech). Ale też popełniają błędy. To tylko sportowcy, także mają swoje słabości i możemy to wykorzystać.
W Rhein-Neckar grają pana ludzie - Grzegorz Tkaczyk, Sławomir Szmal i Karol Bielecki. Pierwszy nie zagra z powodu kontuzji, ale dwaj pozostali już zastanawiają się, jak ograć Vive Targi.
- Karola to chyba specjalnie nie musimy tutaj chwalić. Ale w czwartek nie będzie tym kochanym Karolem, który niejednokrotnie ratował nam tyłek, tylko naszym wrogiem. Problem zagrożenia rzutowego ze strony Bieleckiego jest ogromny. Znam Karola z reprezentacji oraz z dwóch lat pracy w niemieckim Magdeburgu i wiem dobrze co potrafi. Przestrzeń i odległość od bramki w jego przypadku diametralnie zmienia swój wymiar. Tam gdzie możemy spokojnie pilnować rywali na 7-8 metrze, w tej sytuacji jest zbyt krótkim obszarem, bo nawet z 11 metrów Karol potrafi przyłożyć. Pytanie brzmi: jak na to zareaguje nasza obrona i bramkarze?
W meczu z Gorenje obrona zagrała świetnie.
- To co rzuca się w oczy, to pewna stabilność w naszym zespole. To fajne, że z niektórymi ludźmi pracujemy już rok i wiedzą, co mają robić. Na razie problem mamy z nowymi osobami. W ich przypadku jest pewna nierówność - część gra dobrze z przodu, troszkę słabiej z tyłu. Inni wręcz przeciwnie - znakomicie w defensywie, ale więcej oczekuję od nich w ataku. Próbujemy to korygować, bo każdy przeciwnik będzie nasze niedociągnięcia wykorzystywał. Oczywiście w swoich wymiarach i możliwościach, ale akurat Rhein-Neckar te możliwości ma ogromne. Lecz tylko do pierwszego gwizdka sędziego. Potem zaczyna się normalny mecz piłki ręcznej.
Niemcy są jednak zdecydowanym faworytem tego spotkania. To nowość dla pana zawodników, bo w lidze to zawsze wy musicie mierzyć się z metką drużyny dużo lepszej.
- Na pewno tak jest. Możemy porównywać różne poziomy pomiędzy naszymi drużynami i pewnie na każdym jesteśmy słabsi, stoimy ten schodek niżej. Ale to jest sport i są wyzwania, z którymi musimy się zmierzyć, by być coraz lepsi. Przypomina mi się teraz reprezentacja Polski i pierwsze nasze eliminacje. Graliśmy ze Szwedami, z którymi przegrywaliśmy 10-15 punktami, a później sięgaliśmy po medale mistrzostw. 20 lat byłem zawodnikiem i wiem, że to jest trudne. To zawodnik staje oko w oko z przeciwnikiem i musi go pokonać. Ale jednocześnie wiem, że to jest możliwe. Każdy musi znaleźć w sobie tę złość i te emocje, żeby zmierzyć się z wyzwaniem. Bo często różnice w umiejętnościach można zniwelować zaangażowaniem i charakterem.
Większość pana zawodników tak ważnych meczów dotąd nie rozgrywała. Nie obawia się pan, że będą spięci?
- To już było widać w meczu z Gorenje. Słoweńcy doszli w zeszłym sezonie do finału Pucharu Europy, w dodatku przegraliśmy z nimi w sparingu kilka miesięcy temu. Wiedzieliśmy, że ten zespół coś sobą reprezentuje. Ale właśnie te doświadczenia, które mogliśmy ze sobą zabrać, sprawiły, że staliśmy się lepsi. Sobotni mecz ciężko się nam układał, ale cały czas wierzyliśmy, że jest szansa ich pobić. I daliśmy radę, wygraliśmy, chwała za to chłopakom. Ale teraz mamy jeszcze trudniejszego przeciwnika. Czy damy radę i tym razem? Mądrzejszy będę w czwartek po meczu. Wtedy na pewno rozwieję dużo wątpliwości, ale pewnie też pojawią się kolejne pytania, na które znów sam sobie będę musiał odpowiedzieć...
Jeszcze do niedawna polska kolonia w Rhein-Neckar była liczniejsza, ale Mariusz Jurasik zdecydował się wrócić do Polski. Dziś gra w Vive Targi Kielce. Rozmawiał pan z nim na temat niemieckiego zespołu?
- Nie było takiej potrzeby. Znam ten zespół z okresu, gdy pracowałem w Flensburg-Handewitt i Magdeburgu. Wiem też, że potem przeszedł ogromną metamorfozę. Znalazł się ogromny sponsor, który zmodernizował cały klub. Zespół, który był przeciętniakiem ligi, nagle zaczął walczyć o mistrzostwo Niemiec i liczyć się w Europie. Proszę być spokojnym, mam dużą wiedzę na temat czwartkowego rywala.
Dla "Józka" będzie to mecz szczególny. Niemcy nie chcieli go przecież puścić do Polski. Liczyli na to, że zostanie.
- Mariusz jest jednym z ludzi, który pchał ten wózek do przodu. Grał bardzo dobrze, czym zyskał szacunek kibiców. Cały czas słyszymy, jak szanują tam "Józka", on też pewnie miło wspomina ten okres. Ale przyjacielskie stosunki będą tylko do pierwszego gwizdka. Potem Mariusz nie będzie przyjacielem, tylko rywalem i na pewno nie zastosuje taryfy ulgowej.
Jurasik w meczu z Gorenje nie zdobył żadnego gola. To niesamowite, w końcu dotąd był najskuteczniejszym zawodnikiem drużyny.
- Proszę spojrzeć na zawodnika Rhein-Necker, Olafura Stefanssona. On w niedzielnym starciu też nie zdobył żadnej bramki z akcji, tylko rzucił dwa gole z karnych. Ale to nic nie znaczy, bo trzeba patrzyć na to jak współpracował z obrotowymi czy skrzydłowymi. Jurasik w sobotę stworzył pięć świetnych okazji na prawym skrzydle, ale jego koledzy nie potrafili tego wykończyć. Stefansson oddał cztery rzuty, wszystkie zablokowane, ale ile zaliczył w tym meczu podań, które zostały zakończone bramką! To stanowi o wartości zawodnika. "Józek" świetnie realizował swoje zadania. Powiedzmy szczerze - kilka bramek Henrika Knudsena to robota Jurasika. Często ludzie podchodzą do oceny meczu w ten sposób - kto ile rzucił, kto ile obronił. To proste myślenie, ale błędne.
Niemniej Knudsen zdobył aż 15 goli i został bohaterem spotkania. Spodziewał się pan aż takiej skuteczności Duńczyka?
- Jeżeli nie byłoby Knudsena, to mieliśmy kilka innych możliwości i też byśmy rzucali te bramki. Ale często jest tak, że piłkarzowi w meczu wychodzi wszystko. W naszym żargonie mówi się, że wtedy można rzucać nawet za bramkę, a piłka i tak wpada. Pamiętam sytuację z drugiej połowy, gdy Henrik był blokowany przez dwóch rywali, oddał strzał, piłka odbiła się od nich i zmyliła bramkarza. To kawał szczęścia. Cieszę się, że potrafiliśmy wykorzystać tę świetną dyspozycję Knudsena.
Krótko na koniec - wrócicie z Karshlue z tarczą czy na tarczy?
- Stoimy przed takim scenariuszem, który jest z góry znany. Ogromny przeciwnik, słychać głosy, że dla Niemców ma to być proste spotkanie. Teraz tylko od nas zależy czy odegramy taką rolę, jak chcą rywale czy jednak będziemy starali się zmienić ten scenariusz. Ja wierzę, że będzie dobrze.
Współpraca: Tomasz Porębski/cksport.pl