To od nich wszystko się zaczęło. Piłka ręczna była wtedy na topie

Getty Images / Christof Koepsel/Bongarts / Na zdjęciu: reprezentacja Polski
Getty Images / Christof Koepsel/Bongarts / Na zdjęciu: reprezentacja Polski

Bez ich sukcesu nie byłoby teraz MŚ 2023 w Polsce i Szwecji. 16 lat temu reprezentacja Bogdana Wenty wprowadziła polską piłkę ręczną prawie na szczyt, w kraju zapanowało sportowe szaleństwo.

Od MŚ 2007 i srebrnego medalu minęło już 16 lat, a te nazwiska nadal kojarzą nawet osoby, które sportem interesują się okazjonalnie. Bracia Jureccy, Lijewscy, Karol Bielecki, Grzegorz Tkaczyk, Sławomir Szmal, Mariusz Jurasik, trener Bogdan Wenta... Można by tak wymieniać dalej.

Nagle piłka ręczna pojawiła się w świadomości kibiców, po latach reprezentacyjnej posuchy kadra w wielkim stylu sięgnęła po srebro MŚ.

Ekipa kumpli

Do czasu przejęcia dowodzenia przez Bogdana Wentę Polacy byli europejskim średniakiem. Wprawdzie wielu z nich występowało w Bundeslidze, niektórzy w klubach czołówki, ale wyników brakowało. Mało kto wierzył, że uda się jeszcze nawiązać do brązowego medalu olimpijskiego z Montrealu z 1976 roku i brązu MŚ 1982.

ZOBACZ WIDEO: Pamiętasz serbską gwiazdę?! 35-latka zachwyca urodą

- Zebrała się świetna grupa. Potrafiliśmy sobie powiedzieć w szatni parę cierpkich słów, ale też wyciągaliśmy z tego wnioski. Zawsze trzymaliśmy się razem - mówi obrotowy Bartosz Jurecki.

[color=#222222]Środkowy Grzegorz Tkaczyk: - Nie pamiętam takiej atmosfery i tak świetnie dogadującej się grupy, a grałem w wielu klubach. To była jedność i nie jest to wyolbrzymione, właściwie skoczylibyśmy za sobą w ogień. Lata mijają, a ciągle się spotykamy i świetnie dogadujemy. Za sprawą Bogdana Wenty zmieniło się podejście do sportu, zbudował atmosferę. Nawet na samo wspomnienie, gdy opowiadam o tym, to mimowolnie się uśmiecham.

Koniec z prowizorką

[/color]Przełomem okazało się zatrudnienie Wenty w roli selekcjonera, gwiazdy polskiej piłki ręcznej, byłego zawodnika Barcelony i Flensburga. Sukces rodził się jednak w bólach. Wprawdzie Polacy w wielkim stylu wyeliminowali ówczesną potęgę ze Szwecji i zagrali w ME 2006, ale sam turniej okazał się klapą. - Dostaliśmy lanie od Niemców, Hiszpanów i Francuzów. To był jednak zalążek zespołu, który opierał się wówczas na zawodnikach grających na zachodzie i walczących o udział w europejskich pucharach - przyznaje Jurecki.

Sama organizacja zgrupowań pozostawała sporo do życzenia. - To był ciężki czas, związek borykał się z olbrzymimi problemami finansowymi i organizacyjnymi. Obecne standardy w porównaniu do naszych czasów to niebo a ziemia. Te problemy też nas scaliły. Walczyliśmy o swoje na boisku i poza nim. Sukces rodził się w dużych bólach - ocenia Tkaczyk.

Bartosz Jurecki: - Teraz mamy wszystko, co potrzebujemy. Kiedyś tak nie było. Na początku mojej przygody z kadrą trenowaliśmy we własnych koszulach. Pamiętam jak Adam Weiner przyjechał na zgrupowanie i zabrał z Niemiec trochę sprzętu, który zaraz rozszedł się wśród graczy z polskiej ligi. Po prostu nie mieli do niego dostępu. Hotele, jedzenie, praktycznie wszystko się zmieniło.

Rośli w oczach

Przed startem MŚ 2007 nie budzili wielkiego zainteresowania. Ot, kolejna wielka impreza z udziałem ambitnej kadry, która może, a nie musi. Niespodziewane zwycięstwo z Niemcami rozpoczęło nową epokę w dziejach, okazało się początkiem wielkiej popularności.

- Uwierzyliśmy, że możemy wygrać z każdym. Jak się wygrywa mecz po meczu, to przychodzi ogromna pewność siebie i wiara we własne możliwości. Sami czuliśmy, że mało kto może nas zatrzymać - mówi nam Tkaczyk. Jurecki dodaje: - Z drugiej strony niedługo potem dostaliśmy srogie lanie od Francuzów i zostaliśmy ściągnięci na ziemię. Dzięki temu byliśmy jeszcze bardziej zmotywowani.

Każde kolejne zwycięstwo przyciągało przed ekran więcej kibiców. Siatkarze dopiero zaczynali zdobywać medale, w sportach zespołowych nie należeliśmy do potęg i marsz szczypiornistów na szczyt był wówczas swego rodzaju anomalią. Po kapitalnych spotkaniach w ćwierćfinale z Rosją i półfinale z Danią kadra Bogdana Wenty zaczęła wyskakiwać z lodówki.

- Staliśmy się tak popularni, bo ten sukces był tak niespodziewany i długo wyczekiwany. Po wielu latach udało się zrobić to, na co nikt nie liczył. Byliśmy czarnym koniem, szkoda tylko tego finału z Niemcami - wspomina Tkaczyk. Jurecki dodaje: - Czuło się rosnącą popularność, gdy na mecze w Halle przyjeżdżało coraz więcej kibiców. Rodzina mówiła, że coraz częściej pojawiamy się w telewizji. Dostawało się niesamowitą liczbę smsów od kolegów, których dawno się nie widziało. Piłka ręczna nagle wystrzeliła.

Ciąg dalszy nastąpił

Polacy zakończyli turniej ze srebrem, nie wykorzystali swoich szans w finale z Niemcami, ale i tak mieli status bohaterów narodowych. Piłka ręczna była u szczytu, bez tego medalu nie byłoby kolejnych sukcesów (brąz MŚ 2009 i 2015), ani nawet wielkich turniejów w Polsce.

[color=#222222]- Mam nadzieję, że ten najlepszy czas piłki ręcznej jeszcze nie minął. Wtedy dyscyplina stała się popularna i nawet po spadku zainteresowaniu czerpiemy z tego korzyści. Przecież takie imprezy jak MŚ 2023 to też efekt wyników naszej generacji. Kiedy wspinaliśmy się na szczyty, to mogliśmy pomarzyć o takim turnieju w naszym kraju, chociażby nie było takich pięknych hal. Bardzo zazdroszczę chłopakom występu przed własną publicznością - przyznaje Tkaczyk.

[/color]MŚ 2023 ruszają 11 stycznia. O 21.00 Polacy rozpoczną mecz z mistrzami olimpijskimi Francuzami. Ich rywalami grupowymi są jeszcze Słoweńcy i Saudyjczycy.

ZOBACZ:
Grupa śmierci w MŚ 2023
Duńczycy zaczną od spacerków?

Komentarze (0)