Łukasz Luciński: Ostatnio spisujesz się poniżej oczekiwań. Jakie są tego przyczyny?
Daniel Urbanowicz: - Cały zeszły sezon leczyłem kontuzję. To prawda, w tym sezonie zaliczyłem dwie wpadki, ale mam nadzieję, że moja ciężka praca na treningach przełoży się na lepszą grę i powrócę do formy sprzed kilku sezonów. Nie należę do osób, które szybko się poddają.
Odczuwasz jeszcze skutki kontuzji barku?
- Na dzień dzisiejszy wszystko z moim barkiem jest już jak najbardziej w porządku. Od czasu do czasu odczuwam niewielki ból, ale wtedy pomagają mi ćwiczenia na siłowni.
Przypomnijmy, że potrzebna była artroskopowi rekonstrukcja barku. Jak w ogóle doszło do tego urazu?
- Do urazu doszło w trakcie treningu. Podczas oddawania rzutu zostałem złapany za rękę.
Nie myślałeś wtedy, żeby zrezygnować z handballu?
- Podczas rehabilitacji miałem chwile zwątpienia, ale masażysta Paweł Szczurowski cały czas podtrzymywał mnie na duchu i sprawiał, że ćwiczyłem z wielkim zapałem, aby jak najszybciej wrócić do gry.
Swego czasu byłeś w kręgu zainteresowań trenera Wenty. Liczysz na to, że jeszcze kiedyś zagrasz z orzełkiem na piersi?
- Moją przygodę z reprezentacją wspominam bardzo miło, na razie jednak chciałbym się skupić na rozgrywkach ligowych.
W letniej przerwie zawodnicy Travelandu występowali w rozgrywkach plażowych. Jak oceniasz tą dyscyplinę sportu?
- Piłka ręczna plażowa to bez wątpienia świetna zabawa. Porównując mecze Beach handballu sprzed 3 lat i obecnych rozgrywek mogę powiedzieć, że jej poziom bardzo się podniósł.
Czy plażowa odmiana szczypiorniaka bardzo różni się od "halówki"?
- Różni się zdecydowanie. Przede wszystkim jest to gra praktycznie bez kontaktu, opierająca się na zasadzie fair play. Bramki można zdobywać za 1 lub 2 punkty w zależności od efektowności akcji, a mecz składa się z dwóch dziesięciominutowych partii.
Zdobyliście w tych rozgrywkach brąz. Czego zabrakło do wyższej pozycji?
- To był dopiero nasz 3 wspólny turniej plażówki. Zabrakło trochę zgrania i to zadecydowało o takiej, a nie innej pozycji w turnieju finałowym.
Trafiłeś do Olsztyna z Kwidzyna. Jak porównałbyś obie ekipy?
- W drużynie z Kwidzyna od ładnych paru lat skład się praktycznie nie zmienił i właśnie to powoduje, że Kwidzyn jest drużyną grająca zespołowo i bardzo ambitnie, natomiast w Olsztynie cały czas się docieramy. Wierzę w to, że w play-off będzie już wszystko dobrze i pokażemy na co tak naprawdę nas stać.
Jesteście wymieniani jako jedni z faworytów do podium. Myślisz, że medal jest w waszym zasięgu?
- Tak, medal jest w naszym zasięgu, ale jest też w zasięgu miedzy innymi drużyn z Lubina, Kwidzyna czy Puław. Wszystko rozstrzygnie się w play-off i właśnie na ten okres powinniśmy budować swoją formę.
Kto będzie waszym największy rywalem w osiągnięciu tego celu?
- Trudno wskazać jednoznacznie, liga jest długa i póki piłka w grze wszystko jest sprawą otwartą.
Skąd w bieżących rozgrywkach tyle zaskakujących wyników? Wydaje się, że poza dwoma dominatorami z Płocka i Kielc każdy może wygrać z każdym.
- Faktycznie, poza zespołami z Płocka i Kielc, które odstają od pozostałych, każdy może wygrać z każdym i dlatego bieżące rozgrywki są tak bardzo emocjonujące, a przez to bardziej interesujące.
Jak Twoim zdaniem będzie wyglądała nasza liga za 10 lat?
- Mam nadzieję, że mój kolega z drużyny Adam Wolański nadal będzie w tak doskonałej formie jak teraz (śmiech).
Swoją karierę zaczynałeś z Zatorzu Słupsk. Jak wyglądały twoje pierwsze kroki w świecie szczypiorniaka?
- W piłkę ręczną zacząłem grać w 8 klasie szkoły podstawowej po namowach starszego brata uprawiającego już tę dyscyplinę sportu. Faktycznie pierwszym klubem było Zatorze Słupsk i trenowałem tam pod okiem Wiesława Kożuchowskiego. Niedługo potem przeniosłem sie do Gwardii Koszalin i tak zaczęła się moja przygoda z piłką ręczną.
Potem reprezentowałeś barwy dwóch niezwykle utytułowanych pomorskich ekip- Wybrzeża i Spójni. Jak wspominasz tamten okres?
- Na pewno bardzo miło. W Wybrzeżu grałem tylko jeden sezon jako junior, natomiast w Spójni spędziłem trzy lata.
Na twojej pozycji panuje spora konkurencja- bombardier Piotr Frelek i perspektywiczny Tomasz Garbacewicz. Jak scharakteryzowałbyś tych graczy?
- Piotr Frelek to zawodnik doświadczony, rzucający dużo bramek, natomiast Tomek Garbacewicz jest młodym szczypiornistą z dobrymi warunkami fizycznymi.
Popularny "Gorbi" zrobił ostatnio spore postępy i zaliczył kila świetnych występów. Czy jest w tym jakaś zasługa Twoja i Piotra Frelka?
- Nie sadzę, żeby była w tym nasza zasługa. Dobrze zagrał w dwóch meczach i za to należą mu się słowa uznania.
Jak przebiega wasza rywalizacja?
- Każdy z naszej trójki jest innym typem zawodnika i każdy może wnieść coś innego do gry całego zespołu.
Przed sezonem w Olsztynie zmienił się trener. Zauważacie różnice w warsztacie i metodach szkoleniowych Edwarda Strząbały i Krzysztofa Kisiela?
- Za trenera Strząbały graliśmy "wesoły handball", natomiast trener Kisiel stawia na realizację założeń taktycznych.
Uważasz, że ta roszada na stanowisku trenera zrobiła wam na dobre?
- Wszystko okaże się po play-off...
Rok temu liczyliście na medal, a ostatecznie uplasowaliście się na piątym miejscu. Wasze plany pokrzyżowali akademicy z Gdańska, wśród których prym wiedli Łukasz Masiak, Sebastian Sokołowski i Paweł Ćwikliński, czyli obecni Warmiacy. Jak oceniasz grę i przydatność do drużyny tych 3 graczy?
- Są to bardzo wartościowi zawodnicy i na pewno jeszcze nie raz udowodnią swoją przydatność dla zespołu.
Skąd pochodzi twój boiskowy pseudonim -Gacek ?
- W dzieciństwie dostałem taką ksywkę od starszego brata, pewnie z powodu odstających uszu.
Twój najważniejszy mecz w karierze to...
- Mecz decydujący o utrzymaniu pomiędzy Spójnią Gdańsk, a Anilaną Łódź.
Co uznajesz za swój największy sportowy sukces?
- Występy w reprezentacji Polski seniorów i medale mistrzostw Polski w biegach przełajowych, które trenowałem zanim zacząłem grać w piłkę ręczną.