- Bardzo bym chciała, żebyśmy dalej pokazywały to, co w meczu z Hiszpanią. Mam na myśli przede wszystkim walkę i zaangażowanie, bo w poniedziałek pięknie było widzieć, jak wszystkie razem mocno walczyłyśmy. Wtedy możemy wygrać z każdym - mówiła kapitan polskiej kadry, Monika Kobylińska.
Reprezentacja Polski piłkarek ręcznych fazę główną ME 2024, do której awansowała po 10 latach przerwy, rozpoczęła od starcia z czwartą siłą na świecie. Szwedki, czyli półfinalistki ostatnich MŚ i IO 2024 w Paryżu były zdecydowanym faworytem, ale Polki nie przestraszyły się rywalek. Przynajmniej w pierwszej połowie.
Można powiedzieć, że są to stare, dobre znajome, ponieważ pojedynek w Debreczynie był już ich starciem nr 50. Jubileuszowe spotkanie Polki rozpoczęły od falstartu (5:1 w 8') i Arne Senstad natychmiast poprosił o czas. Wprowadził zmiany, uporządkował zespół i znów podejmowaliśmy ryzyko, grając 7 na 6.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Co za figura! Piękna dziennikarka poleciała na wakacje
I to przyniosło wymierne efekty. Biało-Czerwone rzuciły się do odrabiania strat i w końcówce pierwszego kwadransa na tablicy wyników widniał już remis. Od tego momentu toczyliśmy z zespołem Trzech Koron bardzo zacięty bój.
Pewnym elementem zaskoczenia była też zmiana bramkarek - kilka razy w trakcie pierwszej połowy. Zarówno Paulina Wdowiak, jak też Barbara Zima spisywały się bardzo dobrze. A w ataku? Ciężar na swoje barki brała Monika Kobylińska, wspierana przez skuteczne skrzydłowe. Dzięki Dagmarze Nocuń nasze zawodniczki po raz pierwszy wyszły na prowadzenie (11:12 w 24').
Radość nie trwała jedna długo, ponieważ nie do zatrzymania była Nathalie Hagman, która do przerwy zdobyła aż siedem bramek. Nie sposób też nie wspomnieć o bramkarce Johannie Bundsen. W końcówce dwa razy rzuciła przez całe boisko do pustej bramki i dzięki niej Szwedki zeszły do szatni z dwubramkowym zapasem.
I to był moment, który odmienił ten mecz. Johanna Bundsen weszła na swój znakomity poziom i po zmianie stron dołożyła od siebie już trzecią bramkę (20:16 w 34'). W ofensywie szalała Jamina Roberts, która miała bardzo dużo swobody. Wciąż ogromne zagrożenie w ataku stanowiła Nathalie Hagman.
Gdy Szwedki wyszły na +7, Arne Senstad poprosił o kolejny czas (24:17 w 41'). "Czy wy się już poddałyście?" - próbował przemówić do swoich zawodniczek selekcjoner. Polki podejmowały próby, ale do tego meczu już nie wróciły.
W swoim najlepszym momencie, gdy piłkę do siatki władowała córka selekcjonera - Tyra Axner, Trzy Korony prowadziły już nawet różnicą dziesięciu bramek (32:22 w 56'). Biało-Czerwonym nie pozostało już nic innego, jak zmniejszenie rozmiarów porażki, co też uczyniły. Kolejny rywal? Węgry. Spotkanie odbędzie się 6 grudnia (piątek) o godzinie 20:30.
Szwecja - Polska 33:25 (17:15)
Szwecja: Bundsen 3, Ryde - Lerby 3, Strömberg, Blohm, Roberts 6, Axnér 2, Dano, Lindqvist 4, Hagman 9, Thorleifsdóttir, Hvenfelt, Hansson 2, Karlsson 1, Löfqvist 2, Petersson Bergsten 1.
Karne: 2/3
Kary: 8 min.
Polska: Płaczek, Zima, Wdowiak - Olek, Kobylińska 6, Matuszczyk, Górna 1, Rosiak 2, Drażyk 1, Balsam 2, Urbańska 2, Nosek 1, Michalak 1, Kochaniak-Sala 4, Uścinowicz 1, Nocuń 4.
Karne: 0/1
Kary: 12 min.
Czerwona kartka: Urbańska (w 49' za faul)