Jak wygląda obecnie sytuacja z twoim kolanem?
- Na początku października byłem na badaniach lekarskich w Szwecji i otrzymałem wiadomość, że mogę zacząć normalnie trenować zwiększając systematycznie obciążenia treningowe. 8 listopada zagrałem swój pierwszy mecz po kontuzji z zespołem Vålerengą i rzuciłem 3 bramki. Jestem bardzo zadowolony z tego występu, bo nie odczuwam strachu czy niepewności, co często bywa po tego typu kontuzjach. Gram normalnie, nie boję się o kolano, więc teraz może być już tylko lepiej. Od tego momentu minął już ponad miesiąc i zagrałem w 5 meczach rzucając 25 bramek, co uważam za przyzwoity wynik.
W jednym z wywiadów powiedziałeś, że nasze klubowe zespoły nie odnoszą sukcesów z powodu słabości ligi. Teraz jednak liga się wyrównuje, a do Polski zaczynają przyjeżdżać gracze europejskiego formatu. Uważasz to za dobry prognostyk?
- Jak najbardziej, bo przecież o to chodzi, żeby zatrzymywać najzdolniejszych i ściągać najlepszych. Jest to tylko z korzyścią dla polskiej piłki ręcznej, ponieważ ci najmłodsi mają się od kogo uczyć, a podnosząc swoje umiejętności, stymulują do wzrostu poziom ligi. Niestety jest to długi proces i oby takie transfery, jakie miały miejsce w ostatnich latach, nie były już tylko domeną dwóch klubów, ale wszystkich zespołów Ekstraklasy.
W naszej rodzimej lidze występuje Vegard Samdahl. Czy jego transfer był jakoś komentowany przez norweskie media i kibiców?
- W czasie, kiedy Vegard podpisał kontrakt z Wisłą byłem na wakacjach w Polsce i nie wiem, czy było o tym głośno. W każdym razie śledziłem norweskie fora internetowe i były tam wzmianki o jego nowym klubie. Nie zauważyłem jednak specjalnego zaskoczenia, a tylko krótką charakterystykę klubu i jego osiągnięcia.
Da się porównać naszą Ekstraklasę z ligami, w których występowałeś?
- Myślę, że jest bardzo podobnie jeśli chodzi o walkę o pierwsze miejsce w lidze. W Polsce, jak i w ligach w których występowałem są 2-3 zespoły, które walczą o zloty medal i jest dość duża różnica między nimi, a resztą ligi. Poza tym w Polsce zaczął się proces, który w klubach zagranicznych jest na porządku dziennym, czyli transfery z najlepszymi zawodnikami zagranicznymi w roli głównej.
Występujesz w Vikinga Håndball. Mógłbyś jakoś przybliżyć ten zespół polskim kibicom?
- Piłka ręczna w Stavanger ma bardzo bogatą tradycję, głównie dzięki dwom klubom- SIF i Viking, które reprezentowały Norwegię w Lidze Mistrzów i innych rozgrywkach pucharowych. W roku 2000 doszło do połączenia klubów i powstał Stavanger Handball, który do końca poprzedniego sezonu nosił taka nazwę. Od tego roku nazywamy sie Viking Håndball- wróciliśmy więc do nazwy sprzed wielu lat. Dawny Viking wielokrotnie zdobywał Mistrzostwo Norwegii, grał w Pucharach oraz Lidze Mistrzów i do tych sukcesów chcemy nawiązać. Dlatego też, od tego sezonu naszym trenerem jest Szwed Gunnar Blomback, który był współtwórcą większości wielkich wyników klubu z Stavanger.
Czy skandynawska piłka ręczna bardzo różni się od tej, która charakterystyczna jest dla Polaków?
- Największą różnicą, jaką zauważyłem, jest tempo w jakim rozgrywane są mecze. Gra się bardzo szybką piłkę i dużo biega do kontry w pierwsze i drugie tempo. Poza tym w Skandynawii gra się bardziej technicznie, co jest związane z doskonałym wyszkoleniem zawodników. Od najmłodszych lat kładzie się tu nacisk na technikę. Młodzież ma do dyspozycji wiele hal i boisk, gdzie spędzają wiele godzin tygodniowo, co w Polsce jest nadal marzeniem.
Obecnie klub w którym się wychowałeś- Warszawianka nie istnieje. Czemu tak ogromna i perspektywiczna metropolia nie jest w stanie zbudować zespołu na miarę Ekstraklasy, jak miało to miejsce kilka lat wstecz?
- Odpowiedz jest już w samym pytaniu. Przez to, że Warszawa jest tak dużym miastem i znajduje się tam wiele klubów oferujących inne dyscypliny gier zespołowych, ludzie mają zbyt duży wybór i decydują się na bardziej popularne dyscypliny. Piłka ręczna nigdy nie była i nie jest tak bardzo znana, jak na przykład piłka nożna, siatkówka czy koszykówka, a te dyscypliny od lat mają w Warszawie swoje sekcje i budzą większe zainteresowanie, niż szczypiorniak, który do tego jest dużo mniej znany, szczególnie jeśli chodzi o zasady gry. Wiesz ile razy musiałem tłumaczyć, jak wygląda boisko, że nie rzucamy do kosza tylko do bramki itd.? Myślę, że piłkarze nożni czy koszykarze nie słyszą takich pytań, bo w szkołach preferowane są te właśnie sporty. Nie znając podstawowych zasad ludzie, nie chcą przychodzić na mecze, bo tak naprawdę nie wiedzą o co chodzi, oprócz tego, że po parkiecie biega 14 ludzi za jedną, niewielką piłką. Jeśli chodzi o Warszawiankę, to uważam, że osobom, które mogłyby coś zrobić, aby reaktywować sekcję, tak naprawdę na tym nie zależy. Smutne, że wszyscy, którzy pracowali na sukcesy tego klubu, a szczególnie zawodnicy i trenerzy, musieli doczekać końca tak wspanialej historii tak utytułowanego zespołu. Po dawnej drużynie została tylko sypiąca się hala przy ul. Merliniego i wspomnienia. Mam jednak nadzieję, że doczekam się najwyższej klasy rozgrywkowej w Warszawie i sukcesy szczypiorniaka wrócą do stolicy.
Jak wspominasz swój okres gry w Warszawskim klubie?
- Jest to niezapomniany okres w moim życiu. Poznałem tam wielu wspaniałych i wartościowych ludzi, mam przyjaciół i wielu kolegów z tych czasów. Rozumieliśmy się doskonale na boisku, jak i poza nim, a z wieloma utrzymuję kontakt do dzisiaj i często wspominamy różne sytuacje z tamtych lat.
Pamiętasz swój debiut?
- W seniorach debiutowałem w końcówce sezonu 94/95 mając 18 lat. Było to dokładnie 9 kwietnia 1995 roku przeciwko Pogoni Zabrze i rzuciłem 1 bramkę. Nie zapomnę również pierwszego meczu następnego sezonu , gdy graliśmy przeciwko Kielcom (4.10.1995r.) w Warszawie i mecz był transmitowany w telewizji. Spotkanie oglądała cała moja rodzina, a ja rzuciłem 7 bramek. Mam to spotkanie do dziś nagrane na jednej z archaicznych kaset VHS.
Nie ukrywajmy, że Twoja kariera dobiega końca. Masz jakieś plany na przyszłość?
- Od początku wiedziałem, że nie będę grać wiecznie i dlatego skończyłem studia i wyjechałem za granicę. Uczę się języków, nawiązuję kontakty z różnymi ludźmi i łączę grę z pracą na część etatu w koncernie naftowym, jak również trenowaniem 16-18-latków . Mam nadzieję, że te doświadczenia zaprocentuję w przyszłości i będę robił coś, co przyniesie mi choć w połowie tyle przyjemności, co granie w piłkę ręczną. Mam wiele pomysłów na przyszłość, ale nie jestem do końca przekonany, co chciałbym robić. Myślę, że spróbuję swoich sił w kilku dziedzinach i zobaczę w czym czuję się najlepiej.
Czy gdy dowiedziałeś się, że masz zerwane więzadła krzyżowe nie myślałeś o rzuceniu piłki w kąt i rozpoczęciem innej pracy?
- Absolutnie nie! Było to nowe wyzwanie i wiedziałem, że wcześniej czy później wrócę do gry. Miałem różne kontuzje i los nigdy mnie nie rozpieszczał, ale zawsze wracałem, mimo dochodzących głosów, że już nie dam rady.
Czy z gry w norweskim klubie da się godnie wyżyć i utrzymać rodzinę?
- Tak i to bez problemu, ale polega to najczęściej na łączeniu gry z pracą na część etatu. Zespoły mają wielu sponsorów z różnych branż i nie ma większego problemu ze znalezieniem odpowiedniej pracy. Jedynym wymogiem jest znajomość języka angielskiego lub jednego ze skandynawskich. Ja również pracuję i nie żałuję, bo nabieram doświadczenia zawodowego, a poza tym poznaję język i zwyczaje. Dodam, że w ostatnich latach były przeprowadzone badania, gdzie najlepiej jest żyć i Norwegia znajduje się na pierwszym miejscu, więc chyba tutaj nie jest tak źle.
Jak oceniasz swoje zagraniczne wojaże?
- Na wstępie muszę powiedzieć, że nie żałuję wyjazdu z Polski i była to moja najlepsza decyzja w życiu. Gdybym miał ją podjąć jeszcze raz, zrobiłbym to znowu, ale o wiele lat wcześniej. Są dwie strony medalu. Kiedyś miałem zamiar kończyć karierę i miałem przerwę w grze przez około 1 roku, w czasie której dokończyłem studia i grałem dla przyjemności w warszawskim AZS AWF. Druga strona przysłowiowego medalu to przygoda z ligą hiszpańską i ambicje, aby grać tam dalej i to w coraz lepszych klubach. Biorąc pod uwagę fakt, że chciałem zakończyć swoją karierę i hobbistyczne traktowanie piłki ręcznej, a późniejsze występy w lidze szwajcarskiej, hiszpańskiej, duńskiej, szwedzkiej i obecnie norweskiej, jak również krotki epizod w kadrze Bogdana Wenty to mogę być zadowolony, a nawet szczęśliwy, bo wtedy o tym nawet nie marzyłem. Natomiast będąc już za granicą miałem ambitniejsze plany i nie oglądałem się co było, ale co mogę jeszcze zrobić więcej. Właśnie przez to częściowo jestem niespełniony, bo może mogłoby być lepiej.
Grasz odkąd sięgam pamięcią. Nie brakuje czasem motywacji?
- Nie i nigdy mi jej nie brakowało. Zawsze jest następny mecz do wygrania, gra o medale, puchary czy chociażby awans do ekstraklasy. Co roku są nowe cele i motywacja nie przemija, przynajmniej u mnie.
Myślisz o przeniesieniu sie w jakieś cieplejsze zakątki globu?
- Rozumiem, że pytasz sie czy przez ostatnie lata nie zmarzłem w Skandynawii (śmiech). Przychodziły mi czasem takie myśli, ale to dopiero na ostatnie pół roku lub może rok mojej kariery. Myślałem o egzotycznych krajach jak Emiraty Arabskie, ale na to mam jeszcze czas.
Jak wygląda organizacja klubów w Norwegii?
- Trudno mi wypowiadać się na temat wszystkich klubów, ale na przykładzie swojego, mogę powiedzieć, że są one bardzo dobrze zorganizowane. Jesteśmy informowani z miesięcznym wyprzedzeniem o planie treningowym, meczowym i innych poza sportowych wydarzeniach, w których mamy obowiązek uczestniczyć. Wszystko jest jasne i klarowne oraz nie ma obietnic bez pokrycia. Wokół klubu jest wielu sponsorów i prywatnych osób, które starają się pomoc, gdy są różnego rodzaju potrzeby.
Czy nie było Ci trudno po wyjeździe z Polski?
- Zawsze jest trudno, gdy zmieniasz otoczenie, jedziesz do innego kraju, innej kultury i mentalności ludzi i jesteś tam sam. Jak do tego dołożysz barierę językową to czujesz się w pewien sposób odizolowany. Jednak świadomość, że wyjeżdżasz, żeby nauczyć się czegoś nowego, nabrać doświadczenia oraz w poszukiwaniu lepszego jutra- to wszystko dodaje Ci sił, bo wiesz, że dzięki temu masz szansę wrócić do Polski za jakiś czas i lepiej żyć. Doświadczenia i nauka, w tym również języki mogą pomoc w odnalezieniu się w życiu, gdy zabraknie już piłki ręcznej. Na szczęście już nie jestem sam i mieszkam razem ze swoją dziewczyną Gosią i jest o niebo lepiej niż na początku. Wyjeżdżając do Szwajcarii spotkałem się i grałem z Arturem Siódmiakiem, a w Hiszpanii z Dawidem Nilssonem, którzy na początku bardzo mi pomogli i jestem im za to dozgonnie wdzięczny.
Co robisz w wolnych chwilach?
- Ostatnie wakacje spędziliśmy nad polskim morzem, gdzie uczyłem się pływać na windsurfingu, a w Norwegii skończyłem kurs wspinaczki. Przerwy w lidze staram się wykorzystywać dość aktywnie i dlatego w najbliższym czasie planuję nauczyć się pływać również na kitsurfingu. Korzystamy również z tego, że mieszkamy nad fiordami i gdy tylko możemy, to zwiedzamy różne piękne miejsca, a w naszej okolicy ich nie brakuje. Lubię łowić ryby, przeczytać dobrą książkę, jak również po prostu położyć się wygodnie na kanapie, włączyć telewizor i oglądać telewizję.
Jaka jest recepta na szczypiornistę kompletnego?
- Wydaje mi się, że nie ma recepty na takiego piłkarza. Trzeba po prostu ciężko trenować, słuchać mądrzejszych i cały czas doskonalić swoje umiejętności. Poza tym należy szanować pracę swoją, jak i innych. Spełniając powyższe warunki ma się szansę zostać dobrym szczypiornistą, ale trzeba też mieć talent i trochę szczęścia.
Śledzisz wyniki Ekstraklasy?
- Staram się być na bieżąco sprawdzając wyniki w Internecie lub oglądając mecze w telewizji. Można zauważyć, że Vive i Wisła będą walczyć o zloty medal, co widać po transferach. Płock ma obecnie wielu kontuzjowanych graczy, ale jak wszyscy będą zdrowi, to myślę, że walka o mistrzostwo będzie jeszcze bardziej zacięta niż rok temu. Do walki o trzecie miejsce jest kilku pretendentów i tu powinno też być wiele emocjonujących spotkań, czego bym życzył sobie i kibicom.
Jak spędzisz tegoroczne Święta Bożego Narodzenia?
- Na Święta Bożego Narodzenia wracam do Warszawy, gdzie spotkam się z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. Jest to czas ktory najbardziej lubię, ale niestety mija on bardzo szybko. Nigdy nie spędzałem Wigilii w innym kraju, bo zawsze wracałem do Polski, ale w tym roku uczestniczyłem w uroczystości wigilijnej z Vikingiem Handball , gdzie miałem okazję spróbować tradycyjną swiateczną potrawę z mięsa owczego, będącą wielkim przysmakiem i serwowaną tylko na specjalne okazje. Ponadto spotkanie obfitowało w liczne przemówienia, różnego rodzaju historie związane z klubem oraz życzenia.