- Wiedeń opuszczamy z uczuciem ogromnego niedosytu. Sobotni półfinał z Chorwacją, w którym wcale nie byliśmy gorsi, przegraliśmy, bo gwizdano tak jak gwizdano. Mecz o brązowy medal przegraliśmy, niestety, na własne życzenie. Gdybyśmy zagrali lepiej, bardziej zespołowo w pierwszej połowie, wynik mógłby być zupełnie inny. Zamiast łzy smutku, mogliśmy mieć łzy radości i wzruszenia w oczach - dzielił się spostrzeżeniami środkowy rozgrywający reprezentacji Polski.
Orły Wenty w ostatni meczu rozegrały najgorszą pierwszą połowę od wielu lat. Mimo tego, polscy szczypiorniści potrafili podnieść się z kolan. Jak to zrobili? - Żadne ostre słowa w szatni nie padały. Powiedzieliśmy sobie, że skoro potrafiliśmy stracić osiem bramek do rywala do przerwy, możemy także to odrobić w drugiej połowie. 30 minut to sporo czasu. Staraliśmy się wyjść na boisko i pokazać charakter. Dużo nie brakło do tego, byśmy to my cieszyli się z medalu - uważa Bartłomiej Jaszka.
Na Mistrzostwach Europy polskim szczypiornistom nigdy specjalnie się nie wiodło. Cztery lata temu było dziesiąte miejce, dwa lata temu siódme. Teraz czwarte.
- Faktycznie, mamy tendencję zwyżkową na Mistrzostwach Europy, ale w tej chwili o tym się nie myśli. W głowach mamy to, co zrobiliśmy w Austrii, a w zasadzie to, co przegraliśmy. Z jednej strony można się cieszyć, bo zajęliśmy czwarte miejsce. Co mają powiedzieć inni, którzy nawet nie wyszli z grupy lub odpadli wcześniej? Niemcy, Szwedzi, Duńczycy, Hiszpanie - oni wszyscy są za nami. Ale czy to ma teraz znaczenie? Każdy sportowiec marzy o medalu. My też chcieliśmy stanąć na podium. Niestety, nie wyszło. Możemy się jedynie cieszyć z wywalczonego bezpośredniego awansu na przyszłoroczne Mistrzostwa Świata w Szwecji - dodał Jaszka.
Bartłomiej Jaszka z poprzedniej wielkiej imprezy wrócił z medalem, ale także z kontuzją. Grał w Chorwacji przeciętnie i przełamał się dopiero w meczu o brązowy medal. A jak ocenia swoją postawę w Austrii? - Grałem równo przez cały turniej. To jest pozytywne. Na pewno dużo daje mi gra w Bundeslidze. W Berlinie występuję naprawdę dużo minut. Gram na większym luzie, zbieram doświadczenie, pracuję nad poprawą rzutu, zdobywam więcej bramek. Myślę, że było to widać także w grze z orzełkiem na piersi. W Bundeslidze występuję przeciwko tym samym zawodnikom, z którymi trzeba rywalizować na mistrzostwach Europy czy świata. Na pewno to pomaga - uważa rozgrywający Fuchse Berlin.
Mistrzostwa Europy to bez wątpienia najtrudniejszy turniej piłki ręcznej ze wszystkich. Opinię tę podziela wychowanek KPR Ostrovii. - Nie ma na EURO słabeuszy. W każdym meczu trzeba wyjść na boisko i walczyć na całego. Nie ma łatwiejszych meczów. Wszystkie są trudne. Z jednej strony można się cieszyć, że w tak silnej stawce finalistów udało nam się dojść aż do czołowej czwórki. Z drugiej jednak - przegraliśmy półfinał i mecz o brąz, więc nie ma na koniec powodów do radości. Musimy się z tym pogodzić, choć na gorąco na pewno nie jest to łatwe. Ostatnie dwa mecze Mistrzostw Europy długo będziemy jeszcze pewnie rozpamiętywać. Pod względem fizycznym wytrzymaliśmy trudy turnieju. Gdybyśmy nie mieli sił, nie podnieślibyśmy się w niedzielę już po pierwszej połowie. Przegrywaliśmy przecież ośmioma bramkami, a odrobiliśmy straty. Fizycznie więc byliśmy dobrze przygotowani. Do sukcesu zabrakło trochę szczęścia - kończy popularny "Jacha".