Paweł Prochowski: Wracając jeszcze do przejęcia zespołu. Co pan zastał po trenerze Karpińskim? Jaka była atmosfera w zespole? Same zawodniczki nie chciały się na ten temat wypowiadać...
Andrzej Dudkowski: - I bardzo dobrze. Postawa zawodniczek bardzo mi się podoba, że one nie komentowały tego w mediach. Między sobą na pewno wymieniały uwagi, ale bądźmy szczerzy - nie były zadowolone. Jeśli ktoś zostawia w trakcie sezonu zespół i to w momencie kiedy ważą się jego losy, można mieć do niego pretensje. Dziewczyny miały bardzo małą przewagę nad Jelenią Górą i dużo ciężkich spotkań przed sobą. Gdyby ten zespół był pewny utrzymania i się go zostawia w takiej sytuacji, to może tak. Ale jeśli odchodzi się ze statku, który przecieka, można mieć do takiego trenera pretensje. I na pewno one wtedy miały, dzisiaj mogę to powiedzieć, ale każdy patrzy na swoje racje.
A czy same zawodniczki nie próbowały czegoś wskórać u trenera Karpińskiego?
- Dziewczyny chciały dograć do końca z trenerem Karpińskim. Nie wiedziały co będzie. Na pewno próbowały rozmawiać z byłym szkoleniowcem, ale jak już wspomniałem, w rozmowie telefonicznej pan Karpiński stwierdził, że to decyzja ostateczna. Natomiast przyszły do mnie i to one też mnie prosiły w czwartek po południu żebym przejął zespół, żebym z nimi dograł i po prostu żebym im pomógł. Po części to była inicjatywa profesora Rokity, a po części właśnie dziewczyn. Na moją decyzję miała wpływ prośba dziewcząt. Gdyby one nie chciały, to na pewno bym się tam nie pchał. Natomiast one bardzo chciały, widziałem, że na treningach dają z siebie wszystko. Powoli pojawiały się nowe ćwiczenia, nowy styl gry. Nie ze wszystkim się zgadzaliśmy na początku, bo ja mam inne spojrzenie na prowadzenie zespołu, trener Karpiński inne, ale wiedziały, że teraz trzeba się zgrać i zrozumieć, bo cel mamy jeden - utrzymać się w ekstraklasie. I ten cel udało nam się zrealizować, właśnie dzięki stworzeniu monolitu.
Zostawmy już sprawy związane ze zmianą trenera. Nie tak dawno dwie zawodniczki z AZS AWF, Martyna Rupp i Beata Skalska otrzymały powołanie na Młodzieżowe Mistrzostwa Świata. Dla pana do chyba nie jest zaskoczenie?
- Absolutnie nie. Martyna Rupp jest po Szkole Mistrzostwa Sportowego to już tam musiała prezentować wysoki poziom. Beata Skalska przyszła do nas z Kwidzyna, gdzie tez była wyróżniającą się zawodniczką. To są młode zawodniczki, w tym roku 20 lat. Od początku wiedziałem, że są powoływane do kadry młodzieżowej na zgrupowania, za mojej kadencji wyjeżdżały dwa razy na takie zgrupowania, raz na obóz, a raz na turniej - dwumecz z Hiszpanią i wiedziałem, że tam grają. Wracały dość mocno poobijane, więc jasne było, że na ławce nie siedzą i muszą być podstawowymi zawodniczkami. Nie dziwi mnie to, zasługują na to, są bardzo młode, ambitne, wkładają masę serca do gry, a przy tym są bardzo dobrze wyszkolone technicznie i motorycznie.
Główne trofea w ekstraklasie już rozdane. Spodziewał się pan takich rozstrzygnięć?
- Raczej nie. Przed meczami, szczególnie finałowymi w Lublinie, bardzo ciężko było cokolwiek przewidzieć. SPR sprawił ogromną niespodziankę wygrywając w Lubinie, ale Zagłębie wydawało się najmocniejszym zespołem w lidze. Jednak skończyło się jak się skończyło. Jestem z Dolnego Śląska, dlatego bardzo chciałem, żeby tytuł mistrza zdobyła drużyna z tego regionu. Poza tym osobiście znam panią Bożenę Karkut, trenerkę Zagłębia, bardzo ja lubię, cenię i szanuję. Też nawet mogę powiedzieć, że pomogła mi w przejęciu zespołu. Sądziłem i cały czas sądzę, że ma taki zespół, który był w stanie wygrać w Lublinie chociaż jeden mecz. Piąte spotkanie w hali Zagłębia byłoby najciekawszym rozwiązaniem. To byłoby takie znakomite ukoronowanie sezonu. No, ale SPR wykorzystał atut własnego parkietu i zdobył kolejne złoto.
Wspomniał pan o pomocy trenerki Zagłębia. Na czym ona polegała?
- Wszelkie materiały dotyczące przeciwników otrzymałem właśnie od niej. Ładnie się zachowała, powiem szczerze, bo po panu Karpińskim nie miałem nic. Żadnych materiałów. Nie wiedziałem jak grają przeciwnicy. Natomiast pani Bożena sama przywiozła mi nagrane mecze przeciwników i ich rozpiski. W tym trudnym momencie bardzo mi pomogła. Nie ukrywam tego i słowa uznania dla niej. Widać, że podchodzi profesjonalnie do tego sportu, ma każdego przeciwnika rozpisanego, wszystkie mecze, żyje tym, skupia się na tym i naprawdę bardzo chciałem i życzyłem jej tego, żeby wreszcie zdobyła mistrzostwo Polski, bo na to zasługuje. Od ładnych paru lat do mistrzostwa niewiele brakuje, szkoda, że w tym roku się jej nie udało.
Dwa ostatnie mecze dla was to już spotkania bez większego znaczenia. Ciężko zmotywować zespół przed takimi meczami?
- Oj, zdecydowanie ciężko, były problemy z motywacją w meczu z kielczankami. Zawsze w takich przypadkach kiedy się gra o nic, to już nie chce się grać. W Kielcach, chciałem dać pograć wszystkim zawodniczkom, które trenowały, a nie miały wielu okazji do gry. Jeśli były mecze na styku, to tych zmian było zdecydowanie mniej, teraz możemy sobie pozwolić na to, żeby grały te zawodniczki "drugiego garnituru", żeby je sprawdzić i przygotować do kolejnego sezonu.
Ale chyba problemów z motywacją na ostatni mecz u siebie nie będzie?
- No tak, gramy u siebie, na trybunach zasiądzie rektor, władze uczelni, dużo osób, także tutaj dziewczyny będą zmotywowane własną publicznością. Z ostatnim zespołem, w tabeli nie mogą przegrać. Muszą wygrać i zaprezentować się jak najlepiej. Od tego też po części będzie zależało czy znajdą sponsora. Od gry dużo zależy, jeżeli teraz odpuszczą, przestaną się starać, nikt się takim zespołem nie zainteresuje. Jeżeli natomiast pokażą do końca, że jest w nich dużo nadziei na przyszłość, to może znajdzie się sponsor, by w przyszłości ten zespół funkcjonował. Może nawet się wzmocnił i walczył o wyższe cele...
...z trenerem Dudkowskim?
- Nie chciałbym tutaj przesądzać, bo ja ten zespół przejąłem w trakcie sezonu, a mam tez inne zobowiązania. Pracuję w Śląsku Wrocław i tam jestem żywo zainteresowany, bo mój syn tam gra i prowadzę tamtą drużynę. To zespół, który zdobył nieoficjalne mistrzostwo Polski w klasach piątych w Ciechanowie, ostatnio też wygrali turniej towarzyski. Mój syn jest zapalonym piłkarzem, mimo że jest dopiero w 5 klasie. Naprawdę bardzo go to interesuje, dobrze się rozwija i mam troszeczkę konflikt na linii praca - rodzina. Nie chce nic obiecywać, na pewno będę przy zespole, na pewno będę chodził na mecze. Jeśli nie będę pierwszym trenerem, to może będę asystentem. Na pewno nie zostawię zespołu, żeby nie było takich niespodzianek jak ostatnio. Był tylko trener Karpiński i jak trener się wycofuje to potem nikogo nie ma. Tutaj będziemy czuwali, nawet uczelnia mocniejsza piecze sprawuje nad tą sekcją i na pewno ja przy tej sekcji będę. A czy będę trenerem? Zobaczymy...