Piotr Werda: Skąd pochodzisz?
Michał Tórz: Mam 26 lat. Moim rodzinnym miastem jest Leszno. Ukończyłem tam studia licencjackie na kierunku ekonomia. Będę kontynuował naukę na studniach magisterskich w Poznaniu, na Akademii Ekonomicznej lub Politechnice.
Czym zajmuje się twoja dziewczyna?
- Moja narzeczona Katarzyna studiuje pedagogikę przedszkolną w Poznaniu. Uwielbia dzieci, dlatego też pracuje w jednym z poznańskich przedszkoli. Ma 23 lata i pochodzi tak jak ja, z Leszna. Jest osobą skromną i odważną. Przeciera szlaki, na które inne osoby nie ważyłyby się wejść.
Wiem, że twoja rodzina związana jest ze sportem.
- Dokładnie. Każdy z mojej rodziny był lub nadal jest związany ze sportem. Ojciec rzucał w młodości dyskiem. Mama grała w szkole w piłkę ręczną. Moja siostra Natalia jest tak jak ja związana ze szczypiorniakiem. Po skończeniu SMS Gliwice kontynuuje karierę w ekstraklasowej KPR Jelenia Góra. Występuje tam na pozycji kołowej. Ma 20 lat. Mam jeszcze brata, który gra w piłkę ręczną, w drugoligowym Arot Astromal Leszno. Występuje na wszystkich trzech rozegraniach.
Karierę sportową rozpoczynałeś oczywiście w Lesznie?
- Zgadza się. Będąc w czwartej klasie szkoły podstawowej podjąłem treningi. Moim pierwszym szkoleniowcem był Janusz Poła. Potem trenowałem w miejscowym Arocie. Dwa lata temu zostałem zauważony przez Śląsk Wrocław. Trafiłem na rok wypożyczenia do tej właśnie drużyny. Graliśmy jeszcze wtedy w pierwszej lidze, walcząc z Nielbą o ekstraklasę. Moja gra tak bardzo spodobała się działaczom z Wrocławia, że po awansie do ekstraklasy, wykupili mnie z Leszna. Moja kariera rozpoczęła się więc w drugiej lidze. W ciągu dwóch lat przyspieszyła lotem błyskawicy windując mnie do najwyższej klasy rozgrywek w Polsce.
W jaki sposób trafiłeś do Nielby?
- Mój poprzedni klub - Śląsk Wrocław, rozpadł się praktycznie z dnia na dzień. Nie miałem więc zbyt dużo czasu na szukanie nowego. Chciałem jednak koniecznie grać dalej w ekstraklasie. Miałem kilka propozycji z innych miast. Wybrałem jednak Wągrowiec. Prezes Nielby - Jerzy Kasprzak zna się z moimi rodzicami. Przekonał ich, abym przeszedł do MKS-u. Uważam, że Wągrowiec to dobry kierunek rozwoju. Dużym atutem Nielby jest charyzmatyczna osoba trenera Edwarda Kozińskiego. Myślę, że dzięki jego wskazówkom dużo się jeszcze nauczę.
Jakie masz spostrzeżenia z zakończonego okresu przygotowawczego?
- Okres przygotowawczy w Nielbie był zdecydowanie trudniejszy niż w Śląsku Wrocław. Nigdy jeszcze nie pracowałem pod kierunkiem tak wymagającego trenera, jakim jest niewątpliwie Edward Koziński. Potrafi naprawdę dać ostro w kość! Przed przyjściem do Nielby starałem się przygotować do ciężkich treningów, jakie wkrótce miały mnie czekać. W okresie letnim bardzo dużo biegałem. Niestety w czerwcu dopadła mnie angina. Bardzo mocno opadłem z sił. Dojście do formy zabrało mi dość dużo czasu. Teraz jestem już w pełni sił i gotowy na czekające mnie wyzwania.
Jak przebiegała aklimatyzacja?
- Choć przychodząc do Nielby znałem tylko Kamila Sadowskiego (graliśmy razem w Śląsku Wrocław), to nie miałem żadnych problemów z aklimatyzacją. Pierwsze treningi pokazały, że w drużynie nie ma konfliktów. Koledzy z zespołu posiadają ogromne poczucie humoru. Bardzo mi to odpowiada.
Jak się gra na lewym rozegraniu?
- Bardzo dobrze. Na mojej pozycji występuje jeszcze Łukasz Gierak. Współpraca układa nam się świetnie. Jest to niezwykle sympatyczny kolega. Jest między nami zdrowa rywalizacja, która na pewno wyjdzie wszystkim na dobre.
Co chciałbyś osiągnąć z Nielbą?
- Z Nielbą marzy mi się oczywiście medal! Myślę, że zdobycie przez nas brązu jest jak najbardziej realne. Na pewno poza zasięgiem znów będzie Vive. Z Wisłą też niezwykle ciężko będzie coś ugrać. Liczę, że MMTS Kwidzyn trochę w tym sezonie poleci w dół. Reszta zespołów uczestniczących w rozgrywkach gra na bardzo wyrównanym poziomie. Często decyduje dyspozycja dnia. Jednak kluczem do zwycięstwa będzie obrona.
Czy masz jakiś sposób na szybką regenerację po ciężkim treningu?
- Najlepszym lekarstwem na wszystko jest sen. Większość czasu w Wągrowcu po prostu prześpię. Po porannym treningu, zaraz po obiedzie, oddaję się na dwie godziny w objęcia Morfeusza. W nocy staram się spać przynajmniej dziesięć godzin. Uwielbiam i potrafię długo spać. Śpioch to moje drugie imię.
Jak spędzasz czas w drodze na mecz?
- Aby się trochę odstresować w czasie podróży na mecz, z kilkoma kolegami z drużyny gramy w karty. Najczęściej jest to poker. Gramy na drobne pieniądze - tylko i wyłącznie dla przyjemności i „zabicia” czasu.
Czy masz jakieś pasje oprócz sportu?
- Uwielbiam pichcić! Przynajmniej raz w tygodniu wraz z narzeczoną musimy przyrządzić sobie coś dobrego. Ostatnio „wyspecjalizowaliśmy się” w burito. Jest to pikantne, meksykańskie danie. Do jego przygotowania potrzebna jest papryka, mięso mielone, cebula oraz sos pomidorowy. Całość podawana jest na placku podobnym do naszych polskich naleśników. Na koniec polewamy wszystko sosem czosnkowym, który zawsze robi Kasia. Palce lizać! Zachwycamy się kuchnią meksykańską i włoską. Schabowy z kapustą, czy też golonka rzadko jest na naszym stole. Z kuchni polskiej przepadam jednak za pierogami. Specjalistką w ich przyrządzaniu jest moja babcia. To właśnie od niej nauczyłem się gotować. Dużo podglądałem ją w kuchni. Choć tego nie widać, to uwielbiam jeść! Mam jednak bardzo dobry metabolizm i błyskawicznie spalam kalorie.
Co robisz w wolnym czasie, gdy nie gotujesz?
- Bardzo lubię spędzać czas w kinie. Jeździmy z dziewczyną do Multikina, do Poznania. Gdy znajdziemy się w tym mieście, bardzo często ujawnia się jedna z cech mojej dziewczyny – zakupoholizm. Dlatego też dużo czasu spędzamy na zakupach. Co prawda lubię to, ale z umiarem! Kiedy Kasia przymierza dziesiątą parę butów, po prostu „wymiękam”!
Scharakteryzuj swoja osobę?
- Jestem waleczny. W życiu, jak i na parkiecie. Muszę jednak mieć jakiś bodziec, aby wydobyć bardziej tą cechę. W czasie gry, gdy ktoś mnie np. uderzy w twarz, wydziela się we mnie dodatkowa adrenalina. Do końca meczu jestem wtedy niesamowicie pobudzony.