Nie pokazaliśmy jeszcze pełnego repertuaru - rozmowa z Arturem Witkowskim, rozgrywającym Azotów Puławy

Azoty Puławy wracają na właściwe tory. Czwarty zespół poprzednich rozgrywek odniósł pierwsze zwycięstwo w tym sezonie, a duży udział w wywalczeniu dwóch oczek miał doświadczony rozgrywający, Artur Witkowski.

Kamil Kołsut: Po meczu z Gorzowem bardzo szybko uciekłeś do szatni, a przecież nie było czego się wstydzić.

Artur Witkowski: Przyznaję, że rozegraliśmy naprawdę fajne zawody. Byłem jednak naprawdę zmęczony - zarówno fizycznie, jak i psychicznie - chciałem więc jak najszybciej iść pod prysznic. Trochę odsapnąć, posiedzieć pod ciepłą wodą, rozluźnić się po tak ciężkim spotkaniu.

W sobotę kibice zobaczyli zupełnie inną drużynę. Imponowaliście szczególnie w ataku - zagrania na koło, zejścia skrzydłowych do środka, skuteczne rzuty z drugiej linii...

- Wszystko zmierza w dobrym kierunku. Odzyskujemy formę, zaczynamy prezentować się tak, jak powinniśmy byli wyglądać od samego początku sezonu. Wrócił do zespołu Dymitro Zinczuk, to dla nas ogromne wzmocnienie, z nim gra się zupełnie inaczej. Wyszło nam parę fajnych zagrań, prowadzenie gry było naprawdę w porządku. Oby tak dalej.

Wszyscy w Puławach powtarzają, jak ważny dla zespołu jest Wojtek Zydroń, jak duży wpływ na postawę waszą ma powrót Dimy Zinczuka. Tak naprawdę na boisku najwięcej zależy jednak od ciebie, od środkowego rozgrywającego.

- Ja tylko rzucam hasło do wykonania zagrywki i to, czy uda się ją wykonać, zależy przede wszystkim od moich kolegów z drużyny. Wojtek i Dima są zawodnikami, którzy skupiają na sobie uwagę rywali, dzięki czemu powstają luki w obronie rywali, rodzą się nowe możliwości strzelania bramek.

W trakcie meczu to jednak do ciebie trener Kowalczyk miał największe pretensje. Na konferencji prasowej tłumaczył, że uwagi powodowane były tym, iż nie wykorzystywałeś wszystkich ćwiczonych zagrywek.

- Fakt, mamy trochę tych wariantów w naszym repertuarze i uwagi trenera są uzasadnione. W ferworze walki trochę nam tego ucieka. Rzucam hasła, które są najlepiej dopracowane, w stosunku do których mam pewność, że wyjdą jak trzeba. Na pewno z meczu na mecz będzie ich coraz więcej.

Powszechna jest opinia, że Bogdan Kowalczyk to typ trenera-kata. Pracować trzeba u niego wyjątkowo ciężko, zawodnicy są przemęczeni. Ile jest w tym prawdy?

- Szkoła trenera Kowalczyka opiera się na twardej ręce, wymagania są naprawdę wysokie. Uważa on, że jedyną drogą do osiągnięcia sukcesu jest ciężka praca, a my musimy przyjąć te metody, nie mamy innego wyjścia. Nie jest lekko, ale nie możemy narzekać - musimy pracować. Dzięki temu pod względem fizycznym wyglądamy naprawdę dobrze, w tej kwestii nie można nam niczego zarzucić.

W poprzednim sezonie zajęliście w lidze czwarte miejsce, najlepsze w historii klubu. Można jednak odnieść wrażenie, że latem doszło do pewnego zaniechania, zarząd nie zdecydował się na zrobienie kolejnego kroku do przodu, zabrakło wzmocnień. Błąd?

- Najważniejsze, że zespół został utrzymany. Oczywiście, można było przygotować jakieś wzmocnienia, drużynie na pewno przydałby się dopływ świeżej krwi. Myślę jednak, że gdyby nie kontuzje, jakie przytrafiły się nam w trakcie trwania okresu przygotowawczego, wygralibyśmy dwa pierwsze mecze i dyskusja o transferowej bierności Azotów w ogóle nie miałaby miejsca.

Z Chrobrym i Piotrkowianinem - rywalami notowanymi znacznie niżej - jednak przegraliście. Macie na koncie dwa punkty, a najtrudniejsze mecze dopiero przed wami.

- Naprawdę szkoda tych przegranych spotkań. W najbliższy weekend czeka nas jeszcze wyjazd do Wągrowca, a później zaczynają się schody. Wisła, Vive, Warmia... będzie naprawdę ciężko. Zarząd za cel postawił nam miejsce w pierwszej szóstce. Liga jest niezwykle wyrównana, nawet z Płockiem można powalczyć. W innych zespołach powoli zaczynają się kłopoty zdrowotne, oby tylko kontuzje omijały Puławy. Wówczas stać nas będzie na naprawdę dobre wyniki.

Wiesz, jak długo kibice w Puławach czekali na ligowe zwycięstwo?

- Tak, przeczytałem o tym w internecie - prawie pół roku. Wiedzieliśmy, że z Gorzowem musimy wygrać. To był mecz o niesamowitym ciężarze gatunkowym, ciążyła nas nas ogromna presja. Sprostaliśmy zadaniu i jesteśmy z tego powodu niezwykle szczęśliwi.

Zwycięstwa pomagają budować dobrą atmosferę. U was już to widać, pojawił się luz, rośnie pewność siebie. W trakcie treningów śmiejecie się i żartujecie.

- Wrócił do nas Dima, wrócił Oleg Siemionov. Jest zdecydowanie większe pole manewru, można odpocząć w obronie i powalczyć w ataku. Człowiek jest więc bardziej wypoczęty, stąd dobra atmosfera, uśmiech na twarzy i mobilizacja do jeszcze bardziej wytężonej pracy.

Zaczynacie więc marsz w górę ligowej tabeli?

- Rozgrywki są niezwykle wyrównane, każdy może wygrać z każdym. Teraz jedziemy do Wągrowca, Nielba ma nóż na gardle. Są w sytuacji, w jakiej my znaleźliśmy się po dwóch porażkach na początku sezonu i na pewno zrobią wszystko, aby nas pokonać. Będą walczyć o każdy metr parkietu, my jednak nie odpuścimy.

Komentarze (0)