Swoją karierę wiązałem z Wybrzeżem - rozmowa z Bartoszem Walaskiem, szczypiornistą Wybrzeża Gdańsk

Bartosz Walasek, który w latach 1995-2003 grał w Wybrzeżu Gdańsk, po półtorarocznej przerwie w karierze wrócił do tego klubu. Szczypiornista, który w barwach Wybrzeża zdobył dwukrotnie Mistrzostwo Polski, w pierwszym swoim meczu był najskuteczniejszym zawodnikiem.

Michał Gałęzewski
Michał Gałęzewski

Michał Gałęzewski: Jak to się w ogóle stało, że trafiłeś ponownie do zespołu Wybrzeża?

Bartosz Walasek: Głównym powodem jest to, że ten zespół nazywa się Wybrzeże Gdańsk. Bardzo jest mi miło, że z powrotem na koniec kariery mogę tu wrócić. Co prawda moje buty przez jakiś czas wisiały już na kołku, ale mili działacze postanowili reaktywować Wybrzeże, które darzę ogromnym sentymentem i zaoferowali pomoc. Nie zastanawiałem się nawet przez minutę. Jeżeli mogę się troszeczkę ruszyć i pomóc, to jestem do dyspozycji.

Co robiłeś w ostatnim czasie?

- Nie grałem półtora roku. Ostatnim epizodem była gra w Kościerzynie, później powiedziałem sobie, że to dla mnie koniec i zająłem się pracą zawodową. Wcześniej był AZS AWFiS i na koniec kariery po wojażach zagranicznych mogę się troszeczkę poruszać. Jest mi niezmiernie miło, bo ciężko odwiesić buty na kołek po ponad dwudziestu latach gry. Cieszę się, że tu jestem.

Można powiedzieć, że jesteś swojego rodzaju łącznikiem pomiędzy tamtym Wybrzeżem, a tym...

- Tak, to prawda. Podczas sobotniego meczu zobaczyłem nawet, że ktoś przyniósł folder za czasów gry w Lidze Mistrzów. Aż łezka w oku się zakręciła jak zobaczyłem, że mogę tutaj zagrać.

Po rozwiązaniu waszej sekcji w Wybrzeżu, hala przy ulicy Zawodników była nieużywana i teraz nadaje się tylko do rozbiórki. To musiało boleć...

- Dla każdego zawodnika związanego z Wybrzeżem, który spędził parę szczęśliwych lat na tej hali, ta sytuacja, oglądanie tego co się dzieje z obiektem, było przykre. Mam nadzieję, że to co się tutaj dzieje i co robi Jurek Nowak, pan Gauden, czyli reaktywacja, nie skończy się zbyt szybko i będziemy mieli z powrotem klub Wybrzeże co najmniej na tym poziomie, co kiedyś.

Zaskoczyło ciebie to, że są nadal kibice przy piłce ręcznej w Gdańsku?

- I tak i nie. Na AZS-ie nie było takiego dopingu i przykro mówić, ale na AZS-ie nie było tego ducha, nie było tego czegoś co było na Wybrzeżu, a także w Spójni. Jeszcze raz chcę powtórzyć, że nazwa klubu ważnego dla miasta, Pomorza i całej Polski przyciąga nie tylko mnie, ale i kibiców.

Wielu kibiców na pewno się zastanawia, czy chodzić na to Wybrzeże, czy jest to po prostu jakiś sztuczny twór...

- Jest to nie tylko nawiązanie do tradycji, bo pojawiają się wokół klubu nazwiska i to takie, które były z klubem związane. Nie widać tu nazwisk, które ewidentnie rozbiły poprzednie Wybrzeże. Należy się cieszyć z tego i chwała za to tym ludziom, że są osoby, które zdecydowały się reaktywować ten klub. Trzeba temu przyklasnąć i pomagać, aby rozwijało się to dalej. Sportowo możemy się coraz bardziej rozwijać, może znajdą się następni zawodnicy, którzy są blisko końca kariery i też będą chcieli pomóc. Wydaje mi się, że są realne szanse na awans.

Sobotni mecz wygraliście 29:19, chociaż nie wydawało się na początku, że uda wam się rozstrzygnąć to spotkanie na waszą korzyść...

- Generalnie nie byłem w temacie ligowym, jestem tutaj jeszcze w marszu. Wiem, że ta liga nie jest zbyt mocna, ale koledzy z zespołu mówili, że Gwardia nie jest chłopcem do bicia. Ja nie jestem pewny swojej kondycji i ciężko mi było cokolwiek przewidzieć. Na początku było trudno, ale później zaczęliśmy grać konsekwentnie i na szczęście udało się wygrać.

Po ostatnich łatwych meczach, może drużyna zaczęła się obawiać że jest taki zespół, który może postraszyć Wybrzeże? Przez pierwszych 15-20 minut było widać jakiś respekt przed rywalami...

- Poprzednie mecze, oprócz tego z Energetykiem Gryfino były ze słabszymi zespołami i to trochę usypia. Trzeba być czujnym i z każdą drużyną grać na 100 procent swoich możliwości, przez co być szczęśliwym z wyników i z własnej gry.

Sam zdobyłeś sześć bramek. Jesteś z tego spotkania zadowolony?

- Udało się (śmiech, dop. red.). Tego się nie zapomina. Nie będę ukrywał, że troszkę brakuje mi kondycji. Półtora roku buty wisiały na kołku, a miałem zaledwie kilka treningów. To jest jednak tak, jak z jazdą na rowerze. Trzeba poćwiczyć, trochę pograć i będzie fajnie.

Co byś mógł powiedzieć o kolegach z drużyny? Możesz ich porównać choćby do Sokoła Kościerzyna, w którym grałeś w I lidze?

- Ciężko mi to porównać. Sokół jest chyba jednak troszkę mocniejszy od nas, bo grają tam zawodnicy doświadczeni na większości pozycjach, którzy mają za sobą kariery w Ekstraklasie. Trzeba trenować i na pewno jeżeli udałoby się awans do I ligi, przydałoby się parę wzmocnień. Nie ma co wybiegać w przyszłość, bo jak na II ligę mamy mocny skład i trzeba walczyć o awans.

Na pierwszym meczu w Gdańsku na trybunach był Artur Siódmiak. Myślisz, że on, czy Damian Wleklak wrócą do tego klubu?

- Jeżeli będą kończyć kariery i wrócą do Gdańska, a z tego co wiem to wrócą, to mogliby pomóc też temu klubowi. Sam Marcin Lijewski mówił, że pod koniec kariery chętnie wróciłby do Wybrzeża.

Oby udało się zrobić tak, aby Wybrzeże nie było tylko do odcinania kuponów od kariery...

- Dokładnie tak. Nas stać na to, aby awansować i chwała działaczom, że coś takiego się dzieje. Jest bardzo przyjemnie, bo swoją karierę wiązałem z Wybrzeżem i miło mi, że jest możliwość na koniec kariery grać pod tym szyldem.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×