Polski szczypiorniak w Europie, czyli pucharowa wtopa

Sześć meczów i sześć porażek to bilans trzech dni europejskich zmagań w wykonaniu polskich klubów. Poległy zarówno kobiety, jak i mężczyźni. W grze pozostały tylko trzy kluby - wszystkie stoją nad przepaścią.

Kobiety w komplecie

Druzgocącą serię niepowodzeń rozpoczęły mistrzynie Polski z Lublina. SPR oba mecze trzeciej rundy Pucharu EHF - ze względu na kłopoty finansowe, z którymi klub boryka się już od dłuższego czasu - rozegrał na wyjeździe. Francja nie okazała się zbyt gościnna i podopieczne Grzegorza Gościńskiego dwukrotnie zmuszone były uznać wyższość rywalek z Hawr. - W naszej drużynie zabrakło prawdziwej liderki, która potrafiłaby poprowadzić zespół w newralgicznych sytuacjach - nie kryje Monika Marzec, która w sumie rzuciła H.A.C. dwie bramki.

Niepowodzeniem zakończyła się także pucharowa przygoda Zagłębia Lubin. Przed tygodniem finalistki Pucharu Polski ograły we własnej hali C.B. Mar Alicante 30:28, a Bożena Karkut przekonywała, że w zespole wciąż tkwią rezerwy. Tych wykrzesać się jednak nie udało i Polki w Hiszpanii miały niewiele do powiedzenia. Już do przerwy lubinianki przegrywały różnicą sześciu bramek, a gospodynie - głównie za sprawą znakomicie dysponowanej Ortuno Torrico - po przerwie nie dały już sobie wyrwać upragnionego awansu.

Klaudia Pielesz usiłuje przedrzeć się przez hiszpańską defensywę

- Nie wiemy co się stało, zagrały przecież nasze najbardziej doświadczone zawodniczki - martwi się Karkut. Za sprawą hiszpańskiej klęski (Półwysep Iberyjski jawi się tej jesieni dla polskiej piłki ręcznej jako wyjątkowo niegościnny) rodzime szczypiornistki skompletowały zestaw pucharowych klęsk, wcześniej z Pucharem EHF pożegnał się bowiem Vistal Łączpol Gdynia. Rezultaty te - w połączeniu z kompromitującym występem SPR-u w turnieju eliminacyjnym o awans do fazy grupowej Ligi Mistrzyń - kreślą obraz rozczarowujący, stawiający kobiecą Superligę w roli europejskiego słabeusza.

Kielce a sprawa polska

U panów dzieje się niewiele lepiej. Miniony weekend również tercet przedstawicieli płci brzydszej okupił kompletem porażek i o ile Azoty oraz Wisła z kiepskiej pozycji wciąż mogą się wygrzebać, to sytuacja budowanego na potęgę kieleckiego Vive staje się patowa. Klub Bertusa Servaasa w grupie śmierci odgrywa rolę kopciuszka bez pantofelków i po porażce z Barceloną szanse na promocję do kolejnej fazy ma już tylko iluzoryczne. Brak godnych rywali na krajowej arenie odbija się kielczanom czkawką i w Lidze Mistrzów nie są oni w stanie nawiązać wyrównanej walki z czołowymi zespołami Starego Kontynentu.

Bogdan Wenta już wie, że awans do kolejnej fazy Ligi Mistrzów graniczy z cudem

- Kilku zawodników przeszło obok meczu - wygarnął swoim podopiecznym tuż po ostatnim gwizdku meczu z Dumą Katalonii Bogdan Wenta. - Z takim przeciwnikiem, który wygrywał już Ligę Mistrzów, a w zeszłym roku grał w finale, nie można sobie pozwalać na nonszalancję - pieklił się. Hiszpański zespół rozstawiał kielczan po parkiecie wedle własnego uznania, a wszystko to wbrew kadrowym lukom: jeden z najlepszych europejskich zespołów wystąpił bez Siergieja Rutenki, Daniela Sarica, Juanina Garcii i Dani Sarmiento.

- Przespaliśmy początek spotkania - tłumaczy Mateusz Jachlewski. W czym innym przyczyn klęski doszukuje się Witalij Nat. - Zawiodła skuteczność, dało znać o sobie zmęczenie, ale daliśmy z siebie wszystko - broni się. Gracze Vive nie potrafili znaleźć recepty na barcelońską defensywę i oddawali rzuty z nieprzygotowanych pozycji, co skrzętnie - przy pomocy wzorowych kontr - wykorzystywali Katalończycy. - Nawet jeśli wygramy kolejne mecze, to i tak może nam brakować do awansu - martwi się Wenta. Na półmetku rozgrywek kielczanie do czwartego zespołu tracą już cztery punkty.

Ostatni samurajowie

Na godną przygodę z Europą wciąż nie tracą nadziei w Płocku i Puławach. Azoty w pierwszym meczu Challenge Cup ulegli VV Tikvesh głównie dlatego, że przeciwnika po prostu... zlekceważyli. Już przed meczem trener Bogdan Kowalczyk przekonywał bowiem, że o rywalu wie niewiele i jego zespół Macedończyków poznawał będzie dopiero w trakcie spotkania. Inna sprawa, że polski zespół miał też ogromne problemy ze skutecznością, ciężko bowiem wygrać spotkanie, gdy nie wykorzystuje się kilkunastu sytuacji sam na sam, czyniąc bohaterem dnia bramkarza ekipy przeciwnej.

Szczypiorniści Azotów mieli duże problemy z powstrzymywaniem Macedończyków

Nieznaczne straty w Rumunii poniosła płocka Wisła, której na Orlen Arenie do awansu niezbędne będzie zwycięstwo różnicą pięciu bramek. - Liczę, że w rewanżu narzucimy rywalom swoje warunki gry i nie pozostawimy żadnych złudzeń, kto jest lepszy - odważnie deklaruje Adam Twardo. W optymistycznych zapowiedziach wtóruje mu bramkarz, Morten Seier. - Mamy realne szanse i wystarczające umiejętności, by na naszym parkiecie wygrać odpowiednio wysoko i awansować dalej - zapewnia. - Wszystko jest w naszych rękach - dorzuca drugi trener, Krzysztof Kisiel.

Zawodnicy z Płocka i Puław wciąż są w grze, niepokoi jednak, że już pod koniec października pucharowa przygoda polskich klubów staje pod znakiem zapytania. Cacus Vive, zaangażowanie telewizji i PGNiG, rezultaty reprezentacji oraz działania ZPRP napędzają w Polsce koniunkturę na szczypiorniaka. Wyniki pokazują jednak, że nie znajduje to przełożenia na poziom sportowy ligi i rodzime kluby - miast kroczyć ścieżką sukcesu, wydeptaną przez zespoły siatkarskie - zdają się tej jesieni wzorować na drużynach piłkarskich, które w europejskich pucharach zbyt długo bawić nie zwykły.

Komentarze (0)