"Wichura" zdaje się potwierdzać starą jak świat maksymę porównującą bramkarza do wina - im starsze, tym lepsze. Wychowanek Sparty Zabrze, który nieprzerwanie od 2004 roku przywdziewa trykot płockiej Wisły był bezsprzecznie bohaterem numer jeden swojej drużyny w starciu z beniaminkiem SuperLigi BRW Stalą Mielec. Podopieczni Larsa Walthera wygrali 38:32, jednak Marcin Wichary chwalił postawę mielczan. - Wynik może być trochę mylący. Te sześć bramek różnicy spowodowało otworzenie się gospodarzy w samej końcówce. Stal chciała za wszelką ceną doprowadzić do remisu, a my mając dwubramkowe prowadzenie spokojnie ustawialiśmy się w obronie i zajęliśmy się wyprowadzaniem kontr na odsłoniętego rywala. Tak naprawdę wynik mógł pójść w dwie strony. Cieszy jednak fakt, że udanie przeciwstawiliśmy się drużynie, na której terenie gra się strasznie ciężko - mówi.
O swojej postawie między słupkami "Nafciarz" wyraża się dość oszczędnie. - Od tego w końcu jestem, żeby odbijać, co się da. Starałem się jak najwięcej poruszać w bramce, a przede wszystkim wyczekiwać rywali do samego końca.
Pomimo porażki z Vive Targi Kielce na otwarcie Orlen Areny Marcin Wichary przekonuje, że wraz z kolegami broni jeszcze nie złożył. Wszystko rozstrzygnie się bowiem w play-off, a do tego czasu płocczanie mają jeszcze sporo czasu nad dopracowaniem detali. - Ligowa stawka jest w tym roku szczególnie wyrównana. Chwila dekoncentracji sporo nas może kosztować. Naprawdę w każdym spotkaniu sporo musimy się natrudzić, aby wyjść na swoje. Na papierze oczywiście najmocniejsze są Kielce. My jednak nie stoimy w miejscu i cały czas trenujemy nad poprawą własnej gry. Jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa i na pewno postaramy się zdetronizować Vive. Co z tego wyjdzie? Czas pokaże, bo przecież karty rozdane jeszcze nie są - kończy z uśmiechem na twarzy charyzmatyczny bramkarz Wisły.