- Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej - zaznacza najskuteczniejszy zawodnik puławskiej drużyny, Wojciech Zydroń. Azoty mają na swoim koncie 13 oczek, a w tym roku zmierzą się jeszcze z Nielbą Wągrowiec i gorzowskim AZS-em. Jeśli wywalczą komplet oczek, w ligowym czubie zagoszczą na dłużej. - Przed meczem z Piotrkowianinem doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jeśli przed świętami nie wywalczymy 6 punktów, to możemy znaleźć się nawet w strefie spadkowej, jak to miało miejsce na początku sezonu - przyznaje z kolei trener Kowalczyk.
Pierwszy krok do realizacji misternego planu puławianie wykonali, we własnej hali nie dają większych szans na korzystny wynik ambitnemu Piotrkowianinowi. - W pierwszej połowie siedziałem na ławce spokojnie i cicho, bo graliśmy naprawdę dobrze - przyznaje Kowalczyk. - Po przerwie do naszej drużyny wkradł się jednak chaos. Na szczęście udało się go opanować i mecz swobodnie wygrać, ale nie zawsze tak się dzieje. Czasami takie wydarzenie może spowodować, że przegrywa się spotkania, w których prowadzi się 7-8 bramkami - przestrzega.
- Były momenty stagnacji, zupełnie niepotrzebne - wtóruje mu Zydroń. - Mogliśmy wygrać ten mecz znacznie wyżej, ale nie patrzymy na to. Liczy się zwycięstwo, mamy kolejne punkty i idziemy do góry - cieszy się. - Oczywiście, każdy mecz trzeba analizować, wyciągać wnioski i eliminować błędy, które się pojawiają. Bo piłka ręczna jest właśnie grą błędów, nigdy się ich z tej dyscypliny nie wyplewi - dodaje. Sam Zydroń w sobotę rzucił tylko 4 bramki, wciąż pozostaje jednak na czele klasyfikacji najskuteczniejszych zawodników PGNiG Superligi z 94 trafieniami na koncie.
O ile lewą flanką w sobotę pod bramkę Piotrkowianina przedrzeć było się nie sposób, o tyle na prawym skrzydle mnóstwo miejsca miał Dmitrij Afanasjev. Litwin w defensywę rywali wchodził jak w masło, raz po raz imponując atomowymi rzutami. Łatwość w dochodzeniu do sytuacji nie poszła jednak w parze ze skutecznością - Afansjev z 9 czystych okazji wykorzystał 5, przytrafiły mu się też 2 straty. Na jego szczęście o bramkowy dorobek zespołu zadbał także Dymitro Zinczuk, który nie bał się indywidualnych akcji, raz po raz przedzierał się przez piotrkowskich obrońców i w sumie zaliczył 8 trafień.
Kolejne słabe zawody pod bramką rywali zaliczył Mateusz Kus. Na własnym kole postawny obrotowy dwoił się i troił, po przeciwnej stronie boiska nie mógł się jednak odnaleźć, a nawet gdy dochodził do sytuacji rzutowej, pudłował okrutnie (w sumie 3 pudła). Solidny w obronie i przeciętny w ataku był także Grzegorz Gowin, kilka optymistycznych akcji przeprowadził - wreszcie grający przyzwoicie - Michał Szyba, natarciem pozycyjnym mądrze kierował doświadczony Artur Witkowski, który zdołał także 3-krotnie wpisać się na listę strzelców.
Warto zaznaczyć, że w sobotę Kowalczyk z rezerwowych korzystał niechętnie. Po części spowodowane było to chorobami, jakie panoszyły się w puławskim zespole na przestrzeni poprzedniego tygodnia. Ledwie kilka chwil na parkiecie spędzili Paweł Sieczka i Oleg Siemionov, swoją szansę otrzymał także Remigiusz Lasoń. Znów całe spotkanie na ławce rezerwowych przesiedział Piotr Wyszomirski, Maciej Stęczniewski między słupkami spisywał się bowiem wybornie - odbił aż 19 piłek, w sumie miał więc blisko 50-procentową skuteczność.
Azoty w pełni zrewanżowały się Piotrkowianinowi za jesienną porażkę, a spotkanie z trybun obserwował Piotr Dropek, który wówczas poprowadził czerwono-żółto-czarnych do sensacyjnego zwycięstwa. Puławianie - licząc także rozgrywki europejskie - zwyciężyli po raz trzeci z rzędu i jeśli dobrą passę podtrzymają w dwóch kolejnych meczach, na święta pojadą w nastrojach podniosłych. Prawdziwą wartość Azotów pokaże jednak dopiero luty, gdy w ciągu 3 tygodni gracze Kowalczyka zmierzą się z norweskim Nord Handball (dwukrotnie), Wisłą, Warmią, Stalą i Vive.