Tomasz Czarnota: Co skłoniło Pana do wzmocnienia szeregów beniaminka I ligi z Przemyśla?
Maciej Kubisztal: Przede wszystkim wyzwanie, którym bez wątpienia będzie utrzymanie Czuwaju. Dodatkowo nie porozumiałem się z innym klubem.
Może Pan zdradzić jakim?
- Zagranicznym, ale nie ma o czym mówić, skoro do konkretów nie doszło.
"Harcerze" są chyba jednak tylko przystankiem na Pana drodze?
- Atmosfera w klubie jest bardzo dobra, a wyniki osiągane przez nas na początku drugiej rundy rozgrywek również napawają optymizmem. Jeśli uda się pozostać w gronie I-ligowców na pewno poważnie rozważę opcję pozostania nad Sanem.
A uda się?
- Przy odrobinie sportowego szczęścia powinno. Na dzień dzisiejszy zarówno sytuacja w tabeli, jak i ta finansowa innych zespołów jest dość specyficzna. Naszymi głównymi przeciwnikami są MTS Chrzanów i Grunwald Ruda Śląska, który może mieć spore problemy z utrzymaniem budżetu. Pomimo walki miasto dość pesymistycznie podchodzi do wspierania tamtejszej drużyny i wszystko idzie w kierunku upadku. Wydaje mi się, że naszym najbardziej realnym celem jest osiągnięcie baraży. Do zdobycia pozostało jednak jeszcze 16 punktów i o każdy będziemy walczyć.
Mimo wszystko przydałyby się jakieś wzmocnienia...
- Ruchy kadrowe bezpośrednio wiążą się z finansami. Ostatnio dołączyło do nas dwóch zawodników - bramkarz i rozgrywający, właśnie z Rudy Śląskiej, co na pewno wspomogło kadrę. W przypadku ewentualnego utrzymania sprawa wzmocnień będzie jedną z najważniejszych. Póki co mocno wspierają nas... kibice. Nie brakuje ich na forach internetowych, a przede wszystkim w hali. Ich pomoc jest dla nas bardzo ważna i daje nam wiarę w końcowy sukces.
Kolejnym ważnym krokiem w kierunku utrzymania będzie najbliższy mecz z ASPR Zawadzkie...
- Uważam, że jest szansa na dwa punkty. W czwartek oglądaliśmy i analizowaliśmy ich sposób gry. Chociaż plasują się w tabeli zdecydowanie wyżej, to charakteryzują się sporymi wahaniami formy. Nawet ChKS Łódź udowodnił, że z potencjalnymi faworytami można wygrywać i to na ich terenie, a my rozegramy mecz u siebie. Nie pozostaje nam zatem nic innego jak zacząć gromadzić kolejne "oczka" na własnym parkiecie. W podobnej sytuacji już raz się znalazłem. Kiedy bodaj dziewięć lat temu występowałem w zespole nieistniejącego już Eltastu Radom po drugiej rundzie byliśmy na ostatnim miejscu z zaledwie dwoma punktami. Sezon skończyliśmy na piątej pozycji! To tylko dobitny przykład, że nie wszystko zależy od umiejętności, ale w dużej mierze również od wiary.
Jakie tak na prawdę były kulisy Pana rozstania z BKS-em Bochia? Po dobrym sezonie wiele osób informacja o braku przedłużenia z Panem kontraktu mocno zdziwiła...
- Sam byłem pozytywnie zaskoczony swoimi statystkami i dyspozycją, chociażby w ataku. Co do okoliczności rozstania nie chciałbym się jednak wypowiadać, bo musiałbym powiedzieć parę cierpkich słów odnośnie paru osób - czego robić nie lubię. Inna sprawa, że jedna z nich nadal w Bochni pracuje.
Zdarza się Panu przyjeżdżać do Mielca na mecze Stali, w której gra brat Dariusz?
- Jak tylko mam chwilę wolnego to staram się tam zaglądać. Ostatnio zbyt wiele tego czasu nie miałem, jednak na szczęście coraz częściej mecze Stali są transmitowane w telewizji. Staramy się wzajemnie wspierać i bywać na swoich meczach - w końcu cała nasza czwórka z mniejszymi, lub większymi sukcesami gra w piłkę ręczną.
Zgadza się Pan z opinią, że Stal to największe pozytywne zaskoczenie tegorocznych rozgrywek?
- Może niektórzy powiedzą, że jestem niepoprawnym optymistą, ale na dzień dzisiejszy daję podopiecznym trenera Skutnika 60 procent szans na brązowy medal! Przed sezonem miałem możliwość przygotowywania się do rozgrywek właśnie w Mielcu. Znam większość chłopaków i moim zdaniem ich największą siłą jest zgranie. Występują ze sobą od pięciu, sześciu lat, więc w końcu musiało to przynieść wymierne efekty. Pochwały należą się też jednak zarządowi klubu i sponsorom. Po pechowym spadku do I ligi nie odwrócili się od drużyny, która wówczas w tej niższej klasie rozgrywkowej była niemal "kosmiczna". Wygrała przecież wszystkie mecze, a utarła nosa nawet czołówce ekstraklasy np. Kwidzynowi w Pucharze Polski. To ich "bieganie" zaskakuje wszystkich i mam nadzieję, że pozostanie tak dalej.
W takim razie na mecz do Berlina pewnie też się Pan wybrał?
- Tak i muszę przyznać, że w Niemczech panuje całkiem inna rzeczywistość wokół szczypiorniaka. Spotkania urastają przede wszystkim do rangi wielotysięcznych show. Ludzie przychodzą na trybuny nie tylko po to, żeby oglądać piłkę ręczną w najlepszym światowym wydaniu, ale też po to, aby się po prostu pobawić. W trochę inny sposób potrafią też kibicować. Razem z bratem oglądaliśmy materiał z meczu, w którym Fuchse przegrywało ponad 10 bramkami z Flensburgiem. Publiczność i tak końcówkę pojedynku swoich pupili oglądała na stojąco oklaskując ich za walkę do samego końca. Chciałbym, żeby podobnie było kiedyś w Polsce.