Wszystko zależy od wiary i umiejętności - rozmowa z Maciejem Kubisztalem, zawodnikiem Czuwaju Przemyśl

Kilka tygodni temu kołowy Maciej Kubisztal wzmocnił zespół Czuwaju Przemyśl. Po kilku spotkaniach widać już, że jego osoba niezwykle pozytywnie wpływa na wyniki "Harcerzy", których czeka ciężka walka o utrzymanie.

Tomasz Czarnota: Co skłoniło Pana do wzmocnienia szeregów beniaminka I ligi z Przemyśla?

Maciej Kubisztal: Przede wszystkim wyzwanie, którym bez wątpienia będzie utrzymanie Czuwaju. Dodatkowo nie porozumiałem się z innym klubem.

Może Pan zdradzić jakim?

- Zagranicznym, ale nie ma o czym mówić, skoro do konkretów nie doszło.

"Harcerze" są chyba jednak tylko przystankiem na Pana drodze?

- Atmosfera w klubie jest bardzo dobra, a wyniki osiągane przez nas na początku drugiej rundy rozgrywek również napawają optymizmem. Jeśli uda się pozostać w gronie I-ligowców na pewno poważnie rozważę opcję pozostania nad Sanem.

A uda się?

- Przy odrobinie sportowego szczęścia powinno. Na dzień dzisiejszy zarówno sytuacja w tabeli, jak i ta finansowa innych zespołów jest dość specyficzna. Naszymi głównymi przeciwnikami są MTS Chrzanów i Grunwald Ruda Śląska, który może mieć spore problemy z utrzymaniem budżetu. Pomimo walki miasto dość pesymistycznie podchodzi do wspierania tamtejszej drużyny i wszystko idzie w kierunku upadku. Wydaje mi się, że naszym najbardziej realnym celem jest osiągnięcie baraży. Do zdobycia pozostało jednak jeszcze 16 punktów i o każdy będziemy walczyć.

Mimo wszystko przydałyby się jakieś wzmocnienia...

- Ruchy kadrowe bezpośrednio wiążą się z finansami. Ostatnio dołączyło do nas dwóch zawodników - bramkarz i rozgrywający, właśnie z Rudy Śląskiej, co na pewno wspomogło kadrę. W przypadku ewentualnego utrzymania sprawa wzmocnień będzie jedną z najważniejszych. Póki co mocno wspierają nas... kibice. Nie brakuje ich na forach internetowych, a przede wszystkim w hali. Ich pomoc jest dla nas bardzo ważna i daje nam wiarę w końcowy sukces.

Kolejnym ważnym krokiem w kierunku utrzymania będzie najbliższy mecz z ASPR Zawadzkie...

- Uważam, że jest szansa na dwa punkty. W czwartek oglądaliśmy i analizowaliśmy ich sposób gry. Chociaż plasują się w tabeli zdecydowanie wyżej, to charakteryzują się sporymi wahaniami formy. Nawet ChKS Łódź udowodnił, że z potencjalnymi faworytami można wygrywać i to na ich terenie, a my rozegramy mecz u siebie. Nie pozostaje nam zatem nic innego jak zacząć gromadzić kolejne "oczka" na własnym parkiecie. W podobnej sytuacji już raz się znalazłem. Kiedy bodaj dziewięć lat temu występowałem w zespole nieistniejącego już Eltastu Radom po drugiej rundzie byliśmy na ostatnim miejscu z zaledwie dwoma punktami. Sezon skończyliśmy na piątej pozycji! To tylko dobitny przykład, że nie wszystko zależy od umiejętności, ale w dużej mierze również od wiary.

Jakie tak na prawdę były kulisy Pana rozstania z BKS-em Bochia? Po dobrym sezonie wiele osób informacja o braku przedłużenia z Panem kontraktu mocno zdziwiła...

- Sam byłem pozytywnie zaskoczony swoimi statystkami i dyspozycją, chociażby w ataku. Co do okoliczności rozstania nie chciałbym się jednak wypowiadać, bo musiałbym powiedzieć parę cierpkich słów odnośnie paru osób - czego robić nie lubię. Inna sprawa, że jedna z nich nadal w Bochni pracuje.

Zdarza się Panu przyjeżdżać do Mielca na mecze Stali, w której gra brat Dariusz?

- Jak tylko mam chwilę wolnego to staram się tam zaglądać. Ostatnio zbyt wiele tego czasu nie miałem, jednak na szczęście coraz częściej mecze Stali są transmitowane w telewizji. Staramy się wzajemnie wspierać i bywać na swoich meczach - w końcu cała nasza czwórka z mniejszymi, lub większymi sukcesami gra w piłkę ręczną.

Zgadza się Pan z opinią, że Stal to największe pozytywne zaskoczenie tegorocznych rozgrywek?

- Może niektórzy powiedzą, że jestem niepoprawnym optymistą, ale na dzień dzisiejszy daję podopiecznym trenera Skutnika 60 procent szans na brązowy medal! Przed sezonem miałem możliwość przygotowywania się do rozgrywek właśnie w Mielcu. Znam większość chłopaków i moim zdaniem ich największą siłą jest zgranie. Występują ze sobą od pięciu, sześciu lat, więc w końcu musiało to przynieść wymierne efekty. Pochwały należą się też jednak zarządowi klubu i sponsorom. Po pechowym spadku do I ligi nie odwrócili się od drużyny, która wówczas w tej niższej klasie rozgrywkowej była niemal "kosmiczna". Wygrała przecież wszystkie mecze, a utarła nosa nawet czołówce ekstraklasy np. Kwidzynowi w Pucharze Polski. To ich "bieganie" zaskakuje wszystkich i mam nadzieję, że pozostanie tak dalej.

W takim razie na mecz do Berlina pewnie też się Pan wybrał?

- Tak i muszę przyznać, że w Niemczech panuje całkiem inna rzeczywistość wokół szczypiorniaka. Spotkania urastają przede wszystkim do rangi wielotysięcznych show. Ludzie przychodzą na trybuny nie tylko po to, żeby oglądać piłkę ręczną w najlepszym światowym wydaniu, ale też po to, aby się po prostu pobawić. W trochę inny sposób potrafią też kibicować. Razem z bratem oglądaliśmy materiał z meczu, w którym Fuchse przegrywało ponad 10 bramkami z Flensburgiem. Publiczność i tak końcówkę pojedynku swoich pupili oglądała na stojąco oklaskując ich za walkę do samego końca. Chciałbym, żeby podobnie było kiedyś w Polsce.

Komentarze (0)