Mam nadzieję, że to co najgorsze już za mną - rozmowa z Krzysztofem Lijewskim, zawodnikiem HSV Hamburg

HSV Hamburg z braćmi Lijewskimi w składzie od kilku sezonów walczy o mistrzostwo Bundesligi. W tym sezonie HSV ma wymarzoną sytuację, bo z czterema punktami przewagi lideruje, ale młodszy z braci Lijewskich przestrzega przed hurraoptymizmem. - Najcięższe mecze są dopiero przed nami - przypomina Lijewski, który niedawno wrócił do gry po kontuzji barku i wierzy, że w jego przypadku wszystko co najgorsze jest już za nim.

Maciej Kmiecik
Maciej Kmiecik

Maciej Kmiecik: Tak wielkiej okazji na zdobycie tytułu mistrzowskiego w Bundeslidze Twój klub jeszcze nie miał w historii. Ciągle jednak przypominasz, że prawdziwa walka o tytuł dopiero się zacznie...

Krzysztof Lijewski: Nasza pozycja lidera z przewagą czterech punktów może być trochę złudna. Niby mamy cztery punkty przewagi nad wiceliderem, ale przed nami jeszcze cztery strasznie ciężkie wyjazdy, z których trzy musimy wygrać, by nadal myśleć o mistrzostwie. Zwyciężyć w halach THW Kiel, Flensburga, Fuchse Berlin czy Rhein Neckar Loewen nie będzie łatwo.

Możecie sobie teoretycznie pozwolić na stratę trzech punktów...

- Trzeba podchodzić do każdego meczu z myślą, by wygrać i zrobić kolejny krok do mistrzostwa. Nie wiem, co będzie jeśli w tym sezonie nie zdobędziemy upragnionego tytułu. Przecież HSV już do kilku lat czeka na złoty medal. Jak nie teraz to kiedy?

Tym bardziej Ty chciałbyś pewnie ukoronować te kilka lat gry w HSV tytułem mistrzowskim, bo przecież odchodzisz z tego klubu?

- Byłoby miło tak dobrym akcentem zakończyć grę w HSV. Zobaczymy jak to wszystko się potoczy. Na pewno bardzo chciałbym zdobyć swoje pierwsze mistrzostwo Bundesligi z HSV Hamburg.

Co może być kluczem do sukcesu Twojego zespołu?

- Myślę, że naszym atutem była stabilna gra w tym sezonie. Zarówno we własnej hali jak i na wyjazdach graliśmy w miarę równo. Czytałem ostatnio statystyki, że zanotowaliśmy 23 mecze z rzędu bez porażki. To naprawdę robi wrażenie. Oby jak najdłużej przedłużyć tę serię, a może wówczas uda się zdobyć mistrzostwo.

Ciężko wraca się do gry po tak długiej przerwie spowodowanej kontuzją?

- Niby mówią, że to jest jak z jazdą na rowerze, której nigdy się nie zapomina. Ale tak na serio, na pewno nie jest łatwo wrócić do wysokiej formy po tak długiej przerwie. Człowiek jakby nie patrząc, wypada z rytmu gry. Nie jest przygotowany fizycznie, a przede wszystkim psychicznie na takie wyzwania. Praktycznie pół roku spędziłem tylko w gabinetach lekarzy, masażystów, czy na bieżniach lekkoatletycznych, przechodząc rehabilitację. Uporałem się na szczęście z tą kontuzją. Wierzę, że najgorsze już za mną i teraz czekać mnie będą tylko kolorowe dni.

Były jakieś chwile zwątpienia? Strasznie długo za Tobą ciągnęła się ta kontuzja. Długo nie wiadomo było przecież, dlaczego dokucza Ci ten ból w barku?

- Może to nie były chwile zwątpienia, a bardziej zastanowienia, dlaczego tak się stało, dlaczego to mnie spotkało? Przede wszystkim wsparcie rodziny i przyjaciół pomogło mi przetrwać te najtrudniejsze chwile i uświadomić sobie jaki mam cel w życiu. Dopóki jestem młody, chcę grać na jak najwyższym poziomie. Ważne, że jestem już zdrowy i mam nadzieję, tak jak wspomniałem wcześniej, że najgorsze chwile są już za mną.

Ciężko pewnie oglądało się w telewizji mistrzostwa świata w Szwecji, kiedy nie szło Twoim kolegom z reprezentacji?

- Pewnie, że ciężko, ale zdawałem sobie sprawę, że nie mogę tam jechać, bo człowiek nie w pełni zdrowy nie ma prawa być na tak ważnej i trudnej imprezie. Oglądanie chłopaków z boku jeszcze bardziej bolało. Człowiek chce im pomóc, a nie może. Pozostawało mi tylko trzymanie kciuków. W ciężkich warunkach hartuje się stal. To co przeżyłem, wiele mnie nauczyło. Nabrałem pokory i dystansu do tej dyscypliny sportu. Jeśli wyciągnę odpowiednie wnioski z tego, mogą być dla mnie jeszcze jakieś korzyści na przyszłość.

Przed reprezentacją Polski jeszcze wiele dużych imprez. Teraz walczycie o start na Mistrzostwach Europy w 2012 roku, miejmy nadzieję, że nie straciliście jeszcze szans na wyjazd na Igrzyska Olimpijskie w Londynie. Słowem, jest o co walczyć, choć trzeba przyznać, że nie ułatwiacie sobie życia...

- Niestety, my już chyba przyzwyczailiśmy naszych kibiców emocji i dramaturgii. Na pewno skomplikowaliśmy sobie sytuację tą porażką w Słowenii, ale wierzę, że wszystko jesteśmy jeszcze w stanie odrobić i spokojnie zapewnić sobie awans na Mistrzostwa Europy w Serbii. Jestem przekonany, że w trzech kolejnych meczach poradzimy sobie i nie pozostawimy złudzeń, kto zasłużył na wyjazd na Euro.

Pierwsze sukcesy wywalczyliście trochę z pozycji czarnego konia w 2007 roku. Kolejny medal i wysokie miejsca na Igrzyskach Olimpijskich czy Mistrzostwach Europy przyszły niejako na bazie tego pierwszego sukcesu. Teraz gra się Wam trudniej, bo wszyscy już znają reprezentację Polski i wiedzą, na co ją stać?

- Przede wszystkim cieszy to, że budzimy szacunek w oczach rywala. Na to ciężko pracowała reprezentacja Polski przez kilka lat. Sukcesy sprzed 3-4 lat przyszły - tak jak wspomniałeś - niespodziewanie. Nikt na nie nie liczył. Sami nie marzyliśmy chyba o tym, że będziemy zdobywać medale mistrzostw świata, grać w wielkim finale o złoto. Bardzo cieszymy się, że udało nam się to osiągnąć, ale nie chcemy spocząć na laurach. Wciąż mamy kolejne cele i wyzwania. Na pewno jednak trudniej je osiągnąć. Rywale poznali naszych zawodników. Ciężko czymkolwiek teraz zaskoczyć przeciwników. Walczymy jednak dalej i mam nadzieję, że o naszej reprezentacji będzie jeszcze głośno.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×