Andrzej Dowgiałło: Nie doszło do linczu tylko dlatego, że przegraliśmy

Mimo że Warmia Olsztyn zdążyła już raz pokonać Zagłębie Lubin w rywalizacji o prawo gry o 5. miejsce, a Stal Mielec dwukrotnie ulec w półfinale Vive Kielce, wciąż nie milkną echa kontrowersyjnej decyzji o powtórzeniu trzeciego meczu pierwszej rundy play-off pomiędzy tymi zespołami. Do okoliczności towarzyszących poniedziałkowemu spotkaniu odniósł się Andrzej Dowgiałło - prezes Warmii Anders Group Społem Olsztyn.

W poniedziałek Warmiacy zostali rozgromieni w Mielcu. Padł wówczas wynik 41:32, jednak to nie zawodnicy byli największymi przegranymi powtórzonego meczu ćwierćfinału, a włodarze klubu z Olsztyna. Andrzej Dowgiałło stracił wiele w oczach sympatyków piłki ręcznej, głównie z powodu niestałości w wydawaniu opinii - najpierw zapewniał, iż zarządowi nie chodziło o powtórzenie meczu, a potwierdzenie, że arbitrzy popełniali błędy, następnie ponownie rozegranie spotkania uznał za słuszną decyzję. Jednego dnia w oświadczeniu rozesłanym do mediów zapowiadał rezygnację z wyjścia na boisko (przez zawodników) w razie pozytywnego rozpatrzenia odwołania od złożonego protestu, następnego zapowiadał walkę o zwycięstwo.

Swoimi opiniami wywołał burzliwą dyskusję środowiska piłki ręcznej i internautów. Winnych całego zamieszania upatrywał i wciąż upatruje po stronie ZPRP, a zwłaszcza komisarza ligi, który podjął decyzję o odrzuceniu protestu, i Stali Mielec. - Nie chciałbym używać zbyt mocnych słów, ale to było niebezpieczne amatorstwo. Sprawa przerosła tamtejszych działaczy, bo jeśli przepisy zostały złamane ewidentnie, to mecz jest do powtórki i nie ma o czym dyskutować. Nikt nikogo nie oszukał. Wynik nie miał znaczenia i trzeba było się z tym pogodzić, tak jak my byśmy się pogodzili. Tym bardziej, że podstawową winę ponosi trener Stali, który osobiście decyduje, ilu zawodników jest na boisku i prowadzi przegląd gry. A robienie z tego jakiejś wendety świadczy o niedojrzałości tych ludzi i dziwnych, złych nawykach. Kierownictwo Stali Mielec nie stanęło na wysokości zadania, a prezes, który grał w tej sytuacji pierwsze skrzypce zdaje się mieć więcej doświadczenia w jakichś zawieruchach na boiskach piłki nożnej. Ten nieodpowiedzialny prymitywizm wprowadził mecz na taki poziom, który mógłby się skończyć linczem. To środowisko było do tego wręcz przygotowane, nasz autokar musiał wyjeżdżać pod ochroną policji. Doprowadzono do tego, że w najskromniejszym wydaniu pewnie powybijano by szyby i to będzie musiało być przeanalizowane jako groźne zjawisko. Przecież nie doszło do linczu tylko dlatego, że w meczu nie udało się nam zwyciężyć. - mówił na łamach "Naszego Olsztyniaka" prezes Andrzej Dowgiałło.

Fatalną dyspozycję drużyny Andrzej Dowgiałło tłumaczył natomiast atmosferą w hali. - Na pewno bardzo duże znaczenie miała atmosfera jaką zastali w Mielcu. Ten festiwal arogancji i agresji doprowadził do sytuacji, z jaką nigdy wcześniej nie musiała sobie radzić żadna drużyna w Polsce. Rozmawialiśmy o tym z zespołem przed meczem, staraliśmy się ich do tego przygotować. Ale co innego mówić, a co innego mieć bezpośrednio do czynienia z takim zjawiskiem. Profesjonalizm polega na tym, że powinno się odciąć od otoczenia, ale tam było to piekielnie trudne. Taki mecz powinien być rozgrywany na neutralnym gruncie, o co też wnioskowaliśmy. Niewątpliwie jedną z przyczyn postawy naszych zawodników na boisku była ta psychoza, którą w Mielcu rozkręcono. Te emocje rozdmuchano do niebezpiecznych granic.

Działacze Warmii nie przewidzieli, że w tym zamieszaniu, ze strony Olsztyna, najbardziej ucierpią zawodnicy, mający najmniejszy udział w aferze związanej ze złożeniem protestu. Walki "na górze" spowodowały, iż spora część sympatyków OKPR odwróciła się od zespołu i w ćwierćfinale kibicowała Stali. Ponadto, mieleccy kibice podczas powtórzonego meczu zgotowali szczypiornistom istne "piekiełko", które należało się raczej włodarzom olsztyńskiego klubu...

Komentarze (0)