Nie mogłem ruszyć prawą nogą - rozmowa ze Sławomirem Szmalem, bramkarzem Rhein Neckar Loewen i reprezentacji Polski

Sławomir Szmal mógł zostać bohaterem półfinału Ligi Mistrzów pomiędzy Rhein Neckar Loewen a Barceloną. Polak między słupkami spisywał się wyśmienicie, nawet kiedy grał już z kontuzją. Niestety, ból okazał się silniejszy, a po zejściu z boiska Szmala Lwy straciły argumenty i przegrały półfinałową batalię. Po meczu w Kolonii rozmawialiśmy z kapitanem reprezentacji Polski.

Maciej Kmiecik
Maciej Kmiecik

Maciej Kmiecik: Co się stało w trakcie półfinałowego meczu z Barceloną? Do momentu, kiedy pan był między słupkami Lwy miały realne szanse na finał...

Sławomir Szmal: Nie wiem, czy naciągnąłem czy naderwałem mięsień dwugłowy. Z minuty na minutę podczas meczu z Barceloną było coraz gorzej. W drugiej połowie podjąłem już decyzję, że dalej nie ma sensu bronić. Mogłem tylko interweniować w jedną stronę. To nie była już gra tylko walka z bólem.

W którym momencie meczu doznał pan kontuzji?

- To się stało w pierwszej połowie. W przerwie masażyści stawali na głowie, żeby doprowadzić mnie do takiego stanu, żebym mógł grać. Starali się rozluźnić te mięśnie, ale tak naprawdę nic nie dało.

Ale mimo wszystko w drugiej połowie meczu bronił pan kapitalnie. Dzięki pana interwencjom sam na sam, Rhein Neckar Loewen było w grze z Barceloną...

- Tak, ale jak ktoś dokładnie obserwował moje interwencje to widział, że broniłem tylko piłki lecące w lewą stronę. W prawą stronę nie mogłem nawet ruszyć nogą.

Szkoda zarówno pana kontuzji jak i porażki pańskiego zespołu, bo finał był naprawdę blisko...

- Rzeczywiście. Szkoda i to wielka szkoda. Finał był na wyciągnięcie ręki. Zachowując zimną głowę mogliśmy pokonać Barcelonę.

Przespaliście początek meczu. Z czego to wynikało? Trema was zjadła?

- Na pewno byliśmy bardzo zdenerwowani i parę błędów wynikało właśnie z tego. Nie uważam jednak, że początek zadecydował o naszej porażce w całym meczu. Przede wszystkim kluczowe znaczenie miała druga połowa spotkania. Prowadziliśmy dwoma bramkami, graliśmy w przewadze a oddawaliśmy rzuty z nieprzygotowanych pozycji. Była szansa na odskoczenie na trzy bramki, a my daliśmy rywalowi doprowadzić do remisu.

Czyli przegraliście trochę na własne życzenie? Czy może właśnie w tych kluczowych momentach spotkania wyszło doświadczenie graczy z Barcelony?

- Barcelona była do pokonania w półfinale Ligi Mistrzów. My zresztą w tym sezonie już raz zremisowaliśmy z tym sezonem i raz wygraliśmy. Wcale nie staliśmy na straconej pozycji. Nie uważam także, żebyśmy byli mniej doświadczonym zespołem. Szkoda, że przytrafiła nam się ta porażka w kluczowym momencie sezonu. Tak jak wspomniałem, zabrakło nam zimnej głowy.

Przewaga niemieckich kibiców na trybunach pomagała wam?

- Jako Polak specjalnie tego nie odczuwałem (śmiech).

Są szanse na pana występ w niedzielnym meczu o trzecie miejsce?

- Chyba nie. Jeśli faktycznie jest delikatne naderwanie tego mięśnia to nie będę w stanie wyjść na boisko. Będę mógł tylko z boku dopingować kolegów. Chcemy wygrać mecz o trzecie miejsce, ale tak naprawdę na turniej finałowy Ligi Mistrzów każdy przyjeżdża po to, by zdobyć główne trofeum i przejść do historii.

Za kogo trzyma pan kciuki w drugim półfinale?

- Za Polaków (śmiech). Koledzy z reprezentacji grają akurat w jednym i drugim zespole. Będę więc neutralny.

Z Kolonii
dla SportoweFakty.pl
Maciej Kmiecik

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×