Krzysztof Podliński: Jaki to był sezon dla Ciebie? Zyskałeś sportowo na przenosinach do Mielca?
Paweł Albin: Przychodząc do Mielca, nie wiedziałem czego się spodziewać po polskiej lidze. Pomimo tego, że z wieloma zawodnikami znam się już od wielu lat i pamiętam ich sprzed wyjazdu na zagraniczne wojaże. Dlatego ostatni sezon był dla mnie w pewien sposób rozpoznawczy. Ciężko powiedzieć czy zyskałem sportowo, bo w innych klubach grałem więcej i byłem podstawowym zawodnikiem. W Mielcu wychodzę w ważnych momentach i staram się wykorzystywać swoje doświadczenie.
Zamieniłeś ligę norweską na polską PGNiG Superligę. Co wówczas skłoniło Cię do podjęcia takiej decyzji?
- Przede wszystkim chciałem już wracać do Polski. Tęskniłem za krajem, rodziną i znajomymi. Czułem, że nadszedł już moment na powrót, chociaż miałem propozycję z Viking Handball na kolejne sezony. Zaczynałem karierę w Polsce i również tutaj chciałbym ją skończyć, a do jej zakończenia jest coraz bliżej.
Rozegrałeś mnogą liczbę spotkań w naszej lidze. Jak z perspektywy czasu spędzonego na boisku, ale także względów organizacyjnych, porównałbyś polską i skandynawską piłkę ręczną?
- Myślę, że różnica polega na sposobie gry. W Skandynawii gra się bardzo szybką i widowiskową piłkę ręczną. Zawodnicy są tam doskonale wyszkoleni technicznie, co nie jest żadnym problemem, bo dzieciaki trenują już od małego i mają różne zajęcia, nawet po kilka godzin dziennie. W Mielcu gramy również szybko, dużo biegamy, dlatego nie miałem większych problemów, żeby wkomponować się w system gry. Organizacyjnie to pewnie oprócz Kielc i Płocka nie ma zespołów, które można porównać do klubów z tamtych rejonów. Musimy się jeszcze wiele nauczyć.
Rozmawiamy tydzień po przegranej walce o brązowy medal z MMTS-em Kwidzyn. W pamięci jest jeszcze bramka Michała Adamuszka, która odebrała wam brąz?
- W pamięci został nie odgwizdany rzut karny na Grześku Sobucie i dwie dwuminutowe kary w końcówce meczu. Niedosyt jest, bo było bardzo blisko najniższego stopnia podium, ale taki jest sport, ktoś musiał przegrać.
Paweł Albin zaliczył udany powrót do ojczyzny
Porażka w Kwidzynie nie przesłoniła waszej całosezonowej pracy. Stal Mielec jako beniaminek, uzyskała znakomity wynik. Co więcej, pokazaliście jak ważna w piłce ręcznej jest drużyna...
- Jesteśmy drużyną, w której jeden walczy za drugiego. Wpływa na to fakt, że lubimy spotykać się razem po meczach i treningach, co również cementuje zespół. Cieszymy się z faktu, że jesteśmy nazywani rewelacją rozgrywek i byliśmy w pierwszej czwórce, ale wiemy, że przyszły sezon będzie dużo trudniejszy od minionego i bez ciężkiej pracy, trudno będzie powtórzyć obecny wynik.
Fenomen osiąganych przez was wyników, wiele osób upatruje w doskonałym przygotowaniu fizycznym. Potwierdzasz tą tezę?
- To prawda, bez dobrego przygotowania fizycznego, nie udałoby się nam zajść tak daleko, szczególnie że staramy się grać szybko. Poza tym mamy krótką ławkę rezerwowych i tak naprawdę to cud, że wszyscy, oprócz Krzyśka Lipki, dotrwaliśmy do końca sezonu bez większych kontuzji, grając praktycznie 9-10 zawodnikami. Trzymamy kciuki za "Lipę" i czekamy na niego w przyszłym sezonie.
122 trafienia, to Twój dorobek bramkowy w minionym sezonie. Satysfakcjonuje Cię ta zdobycz?
- Tak naprawdę, to nie mam co narzekać. Na czas jaki spędziłem na boisku, jest to dobry wynik, ale nie można zapominać, że na te bramki pracował cały zespół.
To pierwszy i ostatni sezon Pawła Albina w Stali Mielec? Nieoficjalnie mówi się o zainteresowaniu Twoją osobą, m.in. Politechniki Warszawskiej...
- Bardzo chętnie wróciłbym do Warszawy, bo przecież to moje rodzinne miasto. Mam tu mnóstwo znajomych, przyjaciół i tutaj rozpoczynałem swoje pierwsze kroki w piłce ręcznej. Mam nadzieję, że również w Warszawie zakończę swoją karierę, a kiedy to będzie, tego jeszcze nie wiem.
Jak idą przygotowania do ślubu?
- Właśnie dopinamy wszystko na ostatni guzik i pozostaje tylko powiedzieć tak (śmiech).