Skończył się jeden etap, zaczął się drugi - rozmowa z Jackiem Będzikowskim, trenerem Zagłębia Lubin
Jacek Będzikowski po 13 latach spędzonych w Niemczech wrócił do Polski, by objąć funkcję trenera Zagłębia Lubin. Wychowanek Miedzi Legnica w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl opowiada m.in. o tym dlaczego został trenerem.
Jakub Szczęsny
Jakub Szczęsny: Spędził pan w Niemczech 13 lat. Co skłoniło pana do powrotu?
Jacek Będzikowski: Na pewno tęsknota za ojczyzną. Zawsze chciałem wrócić do Polski i właśnie przyszedł ten moment, gdy podjąłem decyzję o powrocie.
Nie miał Pan zamiaru osiedlić się na stałe w Niemczech?
- Nie. Na stałe nie zamierzałem zostać w Niemczech.
Jest Pan wychowankiem Miedzi Legnica. Został Pan trenerem Zagłębia Lubin. Nie miał Pan wyrzutów sumienia, że podjął pracę w innym klubie z Dolnego Śląska?
- Oczywiście, że nie. Jestem wychowankiem Miedzi, jednak od tamtego czasu minęło już prawie 20 lat. Jakiś sentyment pozostał, ale nie miałem wyrzutów sumienia, że podjąłem pracę w Lubinie.
Zespół, który będzie Pan prowadził, Zagłębie Lubin straciło na rzecz Vive Targów Kielce, Bartłomieja Tomczaka. Czy uważa Pan, że lepiej dla tak młodego i perspektywicznego zawodnika jak Tomczak, grać w czołowej ekipie z Polski czy lepiej wybrać Bundesligę?
- Vive reprezentuje europejski poziom. Uważam, że dla takiego zawodnika jak Bartek Tomczak jest najważniejsze żeby grać. Jeżeli w Kielcach dostanie szansę i udowodni, że jest lepszy od innych zawodników to ten wybór będzie dobry. Z drugiej strony Bundesliga jest sprawdzeniem samego siebie z najlepszymi zawodnikami świata. Niestety w Polsce nie ma takiej możliwości.
Wraca Pan jako trener, a nie jako zawodnik. Nie kusiło Pana, by chociaż przez rok pograć na polskich parkietach, a dopiero potem zająć się trenerką?
- Myślę, że nie. Pewien etap się zakończył, a zaczął się następny. Pojawiła się szansa, żebym robił to co kocham, więc jakoś nie wahałem się czy zająć się trenerką, czy pograć jeszcze w polskiej lidze.
Był Pan zawodnikiem Śląska Wrocław. Nie irytuje Pan sytuacja, w której tak renomowane kluby jak Śląsk czy Wybrzeże Gdańsk, mają kłopoty finansowe i nie mogą liczyć na pomoc miasta?
- Oczywiście, że mnie irytuje, ale proszę na to spojrzeć z innej strony. Renomowane kluby, które upadły, takie jak Śląsk czy Wybrzeże, były klubami resortowymi. Tam dużo pieniędzy, zawodników szło po linii wojskowo-policyjnej. Czasy minęły, a pewni ludzie zostali, którzy chcieli to robić. Teraz trzeba wszystko zaczynać od nowa. Wiem, że Śląskowi miasto pomaga i zobowiązało się pomóc finansowo. Trzeba przyklaskiwać inicjatywie, która pomaga w odrodzeniu się utytułowanych sekcji piłki ręcznej.
Do najwyższej klasy rozgrywkowej trafił Pan poprzez awans z niższych lig. Taka forma sportowego awansu smakuje bardziej niż angaż w klubie z Bundesligi, który dostaje się z miejsca?
- Gdy wyjeżdżałem w 1998 roku sytuacja była inna niż teraz. Tylko dwóch obcokrajowców mogło grać w klubie z Bundesligi. Teraz jest całkiem inaczej. W moich czasach nie było dla mnie miejsca w ekipie z Bundesligi, więc zacząłem od 2 ligi. W pierwszym roku gry udało się awansować i tak zacząłem swoją przygodę z najlepszą ligą świata.
Czy Hannover Burgdorf nie proponował Panu przedłużenia kontraktu na kolejny sezon?
- Miałem propozycję, ale dla mnie to była trudna sytuacja. W pewnym momencie, człowiek zastanawia się czy grać dalej czy nie. Zakończyłem jeden etap, zacząłem drugi i jestem w Polsce.
W ostatnim roku gry w Hannoverze łączył pan funkcję zawodnika z asystentem trenera. Nie pojawiła się oferta współpracy z młodzieżą z Hannoveru?
- Pojawiła się, ale ja chciałem być trenerem, który nie zaczyna swojej przygody na ławce trenerskiej od pracy z młodzieżą. Praca z juniorami sprawia przyjemność, gdy widzisz jakie są jej efekty. Chciałem podnieść swoje umiejętności szkoleniowe dlatego zdecydowałem się na pracę z seniorami.