Marcin Kurowski: Wjazd z sześciu metrów to jeszcze nie bramka
Sensacyjną porażką z beniaminkiem z Ciechanowa podsumowali rok szczypiorniści Azotów Puławy. Podopieczni Marcina Kurowskiego na własnym parkiecie ulegli Jurandowi 26:28.
Kamil Kołsut
Po ostatnim gwizdku puławianie długo siedzieli na ławce i nie mogli uwierzyć w końcowy rezultat. Stawką meczu dla Azotów były spokojne święta oraz trzecie miejsce w ligowej tabeli i absolutnie nikt nie spodziewał się, że na drodze do sukcesu stanie im Jurand, którego w pierwszej rundzie na wyjeździe ograli różnicą dziewięciu trafień.
Gospodarze już po kilkunastu minutach przegrywali sześcioma bramkami, czym zaskoczeni byli nawet gracze przyjezdni. Do wyrównania puławianie doprowadzili kilka chwil po przerwie i mecz zaczął toczyć się w rytmie bramka za bramkę, żaden zespół nie potrafił zbudować większej przewagi. Na kwadrans przed końcem gracze Kurowskiego prowadzili 21:20, nie zdołali jednak dobić przeciwnika i w ciągu siedmiu kolejnych minut stracili sześć bramek, zdobywając jedną. Strat odrobić już się nie udało.
- Doprowadzaliśmy do dogodnych sytuacji wyłuskując piłkę przeciwnikowi, ale wjazd z sześciu metrów to jeszcze nie bramka. Trzeba zrobić wszystko, żeby ją zdobyć, my tymczasem oddawaliśmy rzuty w pierwsze tempo po prostej - wyjaśnia w rozmowie ze SportoweFakty.pl Kurowski. Jego podopieczni mieli problemy ze skutecznością, brakowało im koncentracji, a świetne zawody w bramce przeciwnika zaliczył Rafał Grzybowski. - Miał znakomity dzień. A gdy nie zdobywa się bramek z czystych sytuacji, nie można myśleć o zwycięstwie w takim spotkaniu - przyznaje szkoleniowiec Azotów.