Po ostatnim gwizdku puławianie długo siedzieli na ławce i nie mogli uwierzyć w końcowy rezultat. Stawką meczu dla Azotów były spokojne święta oraz trzecie miejsce w ligowej tabeli i absolutnie nikt nie spodziewał się, że na drodze do sukcesu stanie im Jurand, którego w pierwszej rundzie na wyjeździe ograli różnicą dziewięciu trafień.
Gospodarze już po kilkunastu minutach przegrywali sześcioma bramkami, czym zaskoczeni byli nawet gracze przyjezdni. Do wyrównania puławianie doprowadzili kilka chwil po przerwie i mecz zaczął toczyć się w rytmie bramka za bramkę, żaden zespół nie potrafił zbudować większej przewagi. Na kwadrans przed końcem gracze Kurowskiego prowadzili 21:20, nie zdołali jednak dobić przeciwnika i w ciągu siedmiu kolejnych minut stracili sześć bramek, zdobywając jedną. Strat odrobić już się nie udało.
- Doprowadzaliśmy do dogodnych sytuacji wyłuskując piłkę przeciwnikowi, ale wjazd z sześciu metrów to jeszcze nie bramka. Trzeba zrobić wszystko, żeby ją zdobyć, my tymczasem oddawaliśmy rzuty w pierwsze tempo po prostej - wyjaśnia w rozmowie ze SportoweFakty.pl Kurowski. Jego podopieczni mieli problemy ze skutecznością, brakowało im koncentracji, a świetne zawody w bramce przeciwnika zaliczył Rafał Grzybowski. - Miał znakomity dzień. A gdy nie zdobywa się bramek z czystych sytuacji, nie można myśleć o zwycięstwie w takim spotkaniu - przyznaje szkoleniowiec Azotów.
- W meczu z Jurandem zabrakło skuteczności i koncentracji - nie ma wątpliwości Kurowski
Puławianie przegrali różnicą dwóch trafień, znaczną kontrybucję do końcowego wyniku wniósł jednak Piotr Wyszomirski, który wielokrotnie ratował zespół przed utratą bramki, zwłaszcza dobrze radząc sobie w pojedynkach ze skrzydłowymi Juranda. - Takie mieliśmy założenia, że koncentrujemy się na rozgrywających i nie dopuszczamy do rzutu bez kontaktu ze środka. Pozwoliliśmy za to oddawać rzuty skrzydłowym, którzy w kluczowych momentach się nie pomylili i w przeciwieństwie do nas zdobyli ważne bramki - wyjaśnia Kurowski.
Adrian Piórkowski i Konrad Rurarz zaliczyli w sumie dwanaście trafień, skuteczności nie mieli jednak zabójczej, bo często powstrzymywał ich Wyszomirski. Ten pierwszy w finałowych minutach był już jednak bezbłędny, swoje trzy grosze do ofensywnego dorobku dorzucił Tomasz Klinger i dwa punkty pojechały do Ciechanowa.
- Liga jest bardzo wyrównana, każdy mecz trzeba grać na maksa i nie można tracić punktów grając u siebie. Gdybyśmy zwyciężyli, na pewno święta wyglądałby inaczej i przed kolejnymi spotkaniami mielibyśmy spokojniejszą sytuację - podsumowuje Kurowski. Jego zespół przerwę zimową spędzi na piątym miejscu w tabeli, z dwoma oczkami straty do trzeciego MMTS-u. Szczypiorniści na ligowe parkiety wrócą na początku lutego, a rywalem Azotów będzie Orlen Wisła Płock.