Choć skandynawska wojna miała ogromne znaczenie dla obu zespołów, to tylko Duńczycy walczyli jeszcze o awans do półfinału. Mogli tego dokonać wyłącznie kosztem Polski, stąd też kciuki za Szwedów trzymali nie tylko ich kibice, ale i wszyscy sympatycy biało-czerwonych.
Mecz znacznie lepiej rozpoczęli Duńczycy, którzy po zaledwie trzech minutach prowadzili 3:0. Szwedom wprawdzie udało się odrobić część strat, ale długo nie mogli zdobyć bramki wyrównującej. Kiedy w 16. minucie Mikkel Hansen rzucił bramkę na 10:7 i przewaga podopiecznych Ulrika Wilbeka sięgnęła ponownie trzech goli, szwedzki trener poprosił o przerwę. Niewiele to jednak zmieniło na parkiecie. Reprezentanci Trzech Koron grali zupełnie bez wiary w zwycięstwo, mało agresywnie, co znacznie ułatwiało zadanie zdeterminowanym rywalom.
Na pięć minut przed końcem pierwszej połowy wicemistrzowie świata po celnym rzucie Kaspra Sondergaard Sarupa wyszli na pięciobramkowe prowadzenie 14:9. Szwedzi słabo radzili sobie w ataku pozycyjnym, raz za razem tracąc piłki po niewymuszonych błędach. Wszystkie prezenty przeciwnicy wykorzystywali z zimną krwią. Po raz kolejny najmocniejszym punktem Duńczyków był rozgrywający Mikkel Hansen, świetnie radził sobie też Anders Eggert Jensen, który perfekcyjnie egzekwował rzuty karne. Obaj zawodnicy tylko w pierwszej połowie trafiali aż dziewięciokrotnie do szwedzkiej bramki. Warto dodać, że rywale seryjnie marnowali rzuty z siódmego metra. Po 30 minutach było 18:11. Nic więc dziwnego, że schodzących do szatni Szwedów żegnały głośne gwizdy.
W przerwie trener Ola Lindgren miał z pewnością wiele uwag do swoich podopiecznych, ale po zmianie stron w na parkiecie belgradzkiej hali niewiele się zmieniło. Duńczycy z powodzeniem kontynuowali swój festiwal, utrzymując wysokie prowadzenie. Choć nie można też odmówić Szwedom, że nie starali się zmyć złego wrażenia z pierwszej części. Spotkanie bardzo się wyrównało, ale wynik nie był zagrożony ani przez moment. Nie pomogło nawet osiem bramek największej szwedzkiej gwiazdy, Kima Anderssona. Prawdziwą zmorą podopiecznych Oli Lindgrena były też dwuminutowe kary.
Na dziesięć minut przed końcem meczu Duńczycy prowadzili 27:20, a na domiar złego dla Szwedów coraz lepiej bronił Niklas Landin, który zatrzymywał rywali w sytuacjach sam na sam i bronił nawet rzuty karne. W ostatnich minutach wicemistrzowie świata nieco odpuścili w obronie, co pozwoliło Trzem Koronom zmniejszyć straty. Na doprowadzenie do remisu, czy choćby nerwowej końcówki, nie było już jednak czasu. Ostatecznie Dania pokonała Szwecję 31:24 pieczętując tym samym awans do półfinału mistrzostw Europy. To nie lada wyczyn podopiecznych Ulrika Wilbeka, biorąc pod uwagę, że po pierwszej rundzie mieli na swoim koncie zero punktów.
Dania - Szwecja 31:24 (18:11)
Dania: Landin - Mogensen 1, Christiansen M., Lauge Schmidt, Christiansen L. 3, Markussen, Eggert Jensen 7 (5), Spellerberg 2, Svan Hansen 4, Lindberg 1, Toft Hansen R., Sondergaard Sarup 4, Toft Hansen H.3, Hansen 5, Nielsen 1.
Kary: 2 minuty (Hansen)
Karne: 5/5
Szwecja: Andersson, Palicka, Sjostrand - Lundstrom 4, Andersson 8, Jernemyr, Ekberg 2, Doder 2, Stenbacken, Larholm, Karlsson 1, Jakobsson 2, Petersen 1 (1), Ekdahl Du Rietz 2, Nilsson 2.
Kary: 10 minut (Andersson 2x, Jernemyr, Larholm, Jakobsson)
Karne: 1/4
Sędziowie: N. Kristić i P. Ljubić (Słowenia)