Warszawa zasługuje na piłkę ręczną - rozmowa z Robertem Lisem, trenerem AZS UW

Robert Lis zaczyna nowy rozdział w swoim sportowym życiu. Były reprezentant Polski będzie jesienią trenerem szczypiornistów Uniwersytetu Warszawskiego.

Kamil Kołsut: Jesienią kibice zobaczą cię w nowej roli. Wieszasz buty na kołku i bierzesz się za trenerkę.

Robert Lis: To mój wymarzony zawód. Przygotowywałem się do tej roli od dawna, już będąc zawodnikiem. Od pewnego czasu wiedziałem, że to będzie moja przyszła profesja.

W przyszłym sezonie będziesz prowadził szczypiornistów AZS UW wspólnie z Witoldem Rzepką. Kto będzie liderem na ławce? W trakcie meczów sparingowych można było odnieść wrażenie, że zdominowałeś partnera.

- Nie, nie... Chcemy stworzyć coś na kształt duetu trenerskiego. Wiadomo, że Witek jest bardziej doświadczony, cechuje go spokój, a ja jestem bardziej ekspresyjny, eksplozywny. Staramy się jakoś te cechy charakteru połączyć i funkcjonować. Ja odpowiadam za barwny coaching, a Witek jest tym spokojniejszym, który temperuje nie tylko chłopaków, ale nieraz i mnie samego.

Trochę cię będzie brakować na parkiecie, bo w poprzednim sezonie trzymałeś warszawską defensywę w ryzach.

- Wiadomo, że każdy musi kiedyś skończyć. Fajnie było się trochę pobawić w tej pierwszej lidze, nie chcę mówić że na chodzonego, ale czasem tak to właśnie wyglądało. Nieraz jednak samym krzykiem i mówieniem mogłem pomóc kolegom na boisku, ale doszedłem do wniosku, że więcej będę im w stanie przekazać z ławki.

To wszystko są młode chłopaki. Ciągle się uczą i potrzebują uwag od bardziej doświadczonych kolegów.

- No tak, ta drużyna składa się głównie ze studentów i tego, co można było dostać z odzysku. Bożek ma dwadzieścia jeden lat, Brinovec jest rok młodszy, po dwadzieścia dwa mają Nowak, Puszkarski i Zaprutko, Krawiecki dwadzieścia sześć, trochę starszy jest Wolski. Naprawdę należy im się wielki szacunek za to, co robią, zwłaszcza biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej jesteśmy.

Jesienią Robert Lis zajmie miejsce na ławce trenerskiej
Jesienią Robert Lis zajmie miejsce na ławce trenerskiej

Latem zbyt wielu osłabień nie doznaliście: ty skończyłeś karierę, do Lubina odszedł Adam Marciniak. Tyle. W poprzednim sezonie biliście się o awans, jak będzie tym razem?

- Powiedzieć, że chcemy walczyć o jak najwyższe cele, to banał. Myślę, że miejsca trzy-pięć to realny wyznacznik naszych możliwości. To byłby dobry wynik przy budżecie klubu, który w naszej grupie jest chyba najmniejszy, a nie wiem, czy i w drugiej lidze niektóre zespoły nie mają wyższych. Zobaczymy, jak to będzie. Na pewno będziemy starali się grać w każdym meczu o zwycięstwo.

Cięcia, jakie latem przeprowadził Zepter, były dla was bardzo bolesne?

- Nie wycofali się do końca, trochę nam pomagają, ale sporo zabrali. Trudno. Chcemy to wszystko powoli odbudowywać, poukładać organizacyjnie i sportowo.

Kilka miesięcy temu miałem okazję przeprowadzić z trenerem Rzepką dłuższy wywiad. Rozmawialiśmy o tym, że przed klubem stoją naprawdę fajne perspektywy, a jeśli uda się awansować, to budżet może sięgnąć ośmiuset tysięcy złotych, a ważniejsze mecze będziecie grać na większej hali. Okazuje się, że szybko trzeba było te zamierzenia przewartościować.

- Wydaje mi się, że to było trochę myślenie życzeniowe, a nie realna ocena sytuacji, jaka panowała w klubie. Na pewno liczyliśmy, że Zepter zostanie, że do inwestowania w naszą drużynę przekona ich wynik sportowy. Okazało się, że tak to nie działa, choć chwała im za to, że zostali i wciąż nam w jakiś sposób pomagają. A my musimy zakasać rękawy i sami budować to dalej, bo Warszawa zasługuje na piłkę ręczną. Mamy pierwszą ligę, mamy ciekawą drużynę i jeśli ktoś kiedyś finansowo zainteresuje się szczypiorniakiem, to naprawdę jesteśmy w stanie bardzo szybko wejść do ekstraklasy i tam walczyć.

Na razie za miedzą wyrósł wam rywal z Legionowa, z gruzów dźwiga się powoli Warszawianka. Potrzebne jest takie rozdrobnienie?

- Konkurencja nigdy nie jest zła, bo ten lokalny rywal zawsze mobilizuje do dalszej pracy i podnoszenia poziomu sportowego. A Warszawa jest tak dużym miastem i jest tu tyle utalentowanej młodzieży, że z powodzeniem można zbudować cztery czy pięć klubów.

Na razie się nie udaje. Talenty są, z pieniędzmi gorzej.

- Dokładnie, bo problemem są finanse, a nie potencjał zawodników. Kiedy grałem w Paryżu to cztery zespoły z tamtego regionu rywalizowały na poziomie ekstraklasy francuskiej, takie rzeczy są możliwe. W Warszawie też jesteśmy w stanie to zbudować. Ale ja na razie koncentruję się na swojej pracy w zespole z UW, z tych stołecznych drużyn to my jesteśmy obecnie najbliżej dojścia do poziomu ekstraklasy.

Źródło artykułu: