AZS AWF piąty raz poległ jedną bramką (z MKS-em Kalisz, Ostrovią, Viretem, Śląskiem i Końskimi), a gdy do tego dodamy nieznaczną przegraną (30:32) z Łodzią, można skomentować to krótko - brak farta.
Gospodarzom nie pomógł również Artur Witkowski, który powrócił do grodu nad Krzną po 12 latach. 37-letni skrzydłowy ostatnie sezony spędził w Azotach Puławy, gdzie był silnym punktem zespołu rosnącego z sezonu na sezon w siłę polskiego szczypiorniaka. Z zespołem rozstał się przed rozpoczęciem obecnego sezonu, a obecnie zajmuje się szkoleniem w klubie oraz pełni funkcję koordynatora grup młodzieżowych.
Spotkanie zaczęło się znakomicie dla gości. Podopieczni Rafała Przybylskiego po 11 minutach prowadzili już siedmioma bramkami (11:4) po trafieniu Tomasza Bodasińskiego, brata byłego zawodnika i szkoleniowca bialczan - Sławomira. To nie był koniec związków Białej Podlaskiej z Końskimi. W barwach przyjezdnych wystąpiło aż czterech byłych akademików: Mateusz Dobrowolski, Arkadiusz Bąk, Krzysztof Słonicki oraz Siergiej Kirylau. Najwięcej goli zdobył drugi z nich. - Siedem goli 34-latka mówi wszystko. Arek potrafi rzucać, tylko ostatnio otrzymywał mało piłek, stąd skromny dorobek. Teraz udowodnił, iż zespół może na niego liczyć - mówi Przybylski.
Ważnym momentem w krytycznej chwili miejscowych było wejście Witkowskiego, który wprowadził spokój w poczynaniach bialczan i wraz z nowymi kolegami zaczął odrabiać straty. Po kolejnych 11 minutach AZS tracił zaledwie jedną bramkę po trafieniu Artura Makaruka. Do końca pierwszej części KSSPR-owi udało się zwiększyć przewagę do czterech bramek, ale to tylko zapowiadało wiele emocji po zmianie stron.
I rzeczywiście tak było. Wystarczyło 360 sekund, by po rzutach Marka Kubajki, dwóch Maksima Niaswadzby i Krystiana Wędraka po raz pierwszy na tablicy wyników widniał remis (20:20). Ważnym momentem była 33. minuta, kiedy za po trzeciej karze dwuminutowej z boiska musiał zejść najskuteczniejszy gracz ligi - Niaswadzba. Nie zraziło to miejscowych i gdy nawet w 41. minucie po bramce Bąka przegrywali 22:26, ponownie ruszyli do ataku. Wystarczyły 4 minuty, by po trzech golach dobrze spisującego się Pawła Kowalika i rzutowi Patryka Dębowczyka wyrównać do stanu 27:27. Co więcej, ten sam gracz dał prowadzenie w 52. minucie. Ostatnie fragmenty starcia przypominały walkę dwóch bokserów, którzy mimo potężnych ciosów, potrafią wstać z desek. Lepiej poradzili sobie goście i sięgnęli po dwa punkty. Na bramki Słonickiego, cztery Rafała Biegaja oraz dwie Grzegorza Gomółki, AZS odpowiedział trafieniami: Dębowczyka, Makaruka, Mateusza Rutkowskiego i dwoma Waldemara Prokopiuka.
- Cieszyć może tylko zwycięstwo, bo styl już nie. 35 goli straconych pokazuje jak słabo zagraliśmy w defensywie, w tym również nie bez winy są bramkarze. Powinniśmy utrzymać początkową przewagę i spokojnie kontrolować wynik. W szatni powiedziałem zawodnikom, że mają wyjść na parkiet i grać jakby za rywala mieli Gwardię Opole, a nie ostatni zespół w tabeli - kończy Przybylski.
AZS AWF Biała Podlaska - KSSPR Końskie 35:36 (16:20)
AZS AWF: Florczak, Adamiuk, Kubiczewski - Witkowski 1, Dębowczyk 4, Wędrak 3, Wasiłek, Kubajka 1, Makaruk 8, Kowalik 8, Niaswadzba 3, Prokopiuk 4, Rutkowski 3.
KSSPR: Witkowski, Kornecki - Dobrowolski, Bąk 7, Biegaj 7, Grabarczyk 7, Kirylau, Sroczyński, Maleszak, Słonicki 2, Gomółka 5, Kubała 1, Bodasiński 7, Laskowski.
Kary: 14 min. - 2 min.
Czerwona kartka: Niaswadzba 34', z gradacji kar.
Sędziowali: Podsiadło, Świostek (obaj Radom).
Widzów: 300.