Podopieczni Michaela Bieglera swoją przygodę z hiszpańskimi mistrzostwami świata zakończyli na spotkaniu z Węgrami. Jeszcze w pierwszej połowie gra naszego zespołu wyglądała nieźle i wydawało się, że biało-czerwoni do samego końca walczyć będą o awans do półfinału, po przerwie atak naszego zespołu posypał się jednak kompletnie i ekipa Madziarów bez większych kłopotów zapewniła sobie udział w kolejnej fazie rozgrywek.
- Popełniliśmy zdecydowanie za dużo strat. Nie pokazaliśmy nawet trzydziestu procent walki, którą zaprezentowaliśmy ze Słowenią i Serbią. Przed meczem byliśmy zmobilizowani. Podczas spotkania było zupełnie inaczej - przyznaje w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" jeden z nielicznych polskich bohaterów mistrzostw świata.
Jurecki zapewnia, że przed pierwszym gwizdkiem o lekceważeniu rywala nie mogło być mowy. - Przecież to czwarty zespół igrzysk. Niby chcieliśmy, ale nic nam nie wychodziło - mówi doświadczony obrotowy. Zdaniem 34-latka biało-czerwoni w pierwszej połowie grali zbyt bojaźliwie i indywidualnie, a wysoka węgierska obrona skutecznie wytrącała nas z uderzenia. Przed spotkaniem Polacy mieli rywali doskonale opracowanych, umówione schematy na parkiecie jednak nie działały.
- Chyba zabrakło nam chłodnej głowy - podsumowuje Jurecki dodając, że jako zespół biało-czerwoni najwyraźniej nie udźwignęli presji najważniejszego meczu. Teraz przed Bieglerem i jego drużyną kilkanaście tygodni czasu do namysłu. Kolejny ważny mecz o stawkę biało-czerwoni rozegrają na początku kwietnia, gdy w ramach eliminacji mistrzostw Europy w Ergo Arenie ich rywalem będzie reprezentacja
Szwecji.