Pamiętacie to łacińskie powiedzenie: "Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem"? Trochę bym je zmienił i powiedział: "Byłem, widziałem, przeżyłem". A na koniec dodał: "Chcę jeszcze…". Takie wrażenia nasuwają się mojej osobie po turnieju w Hamburgu. Już nawet nie chodzi o to, że grały w nim jedne z najlepszych drużyn w Bundeslidze i tym samym na świecie. Chodzi też o mistrzowską organizację oraz tabuny ludzi, które były zatrudnione przy tym dwudniowym widowisku. Powiecie: wszystko fajnie pięknie, jak ma się pieniądze. Tu zgodzę się z wami tylko w pewnej części. Wychodzę z założenia, że jak odpowiednio zainwestujesz to zyskujesz.
Wierzcie lub nie, ale niektóre z tych elementów można zrobić naprawdę tanim kosztem. Tanim i z polotem. Mając pomysł i chęć jej realizacji. Pewną ideę. Wystarczy 10 minut przed samym meczem. Kilka w przerwie. Mało? Może, ale to w zupełności wystarczy. Dobra, porywająca muzyka i dobry wodzirej, kilka neonów, przygaszone w pewnym momencie światła w hali, zabawa klubowych maskotek, kaskaderskie popisy, umiejętne zaangażowanie w zabawę kibiców. Właśnie to i trochę więcej pokazano na O2 Arenie.
Swoistego rodzaju ciekawostką jest przy tym fakt, że w czasie, kiedy rozgrywany był turniej Final Four w Niemczech, taki sam odbywał się w podwarszawskim Legionowie. Porównywać? Pytanie powinno brzmieć raczej czy to się w ogóle da porównać… Myślę, że nie jest to możliwe. Hala w Legionowie do największych w Polsce nie należy, a mimo to były na niej wolne miejsca. Dało się to dostrzec chociażby w meczu Wisła - Azoty. W Niemczech nie było to możliwe. Na tamtym obiekcie zasiadło sporo ponad 13 tys. kibiców różnych ekip. Ilu nie zdołało w ogóle wejść?
Drugi aspekt to sama hala. Ta może elektryzować i przyciągać. Ile mamy takich w Polsce? Takich, na których odbywają się ligowe spotkania Superligi? Zaznaczam: w normalnych warunkach. Pytania te pozostawię bez jednoznacznej odpowiedzi. Wszyscy bowiem wiemy jak to u nas wygląda. Kilka nowych obiektów już się buduje. Zyskamy na pewno. Nie tylko my kibice, ale i same kluby. Ile jest w tym udziału samego związku? Dużo tych pytań. Większość odpowiedzi zaś podsyta słowami: "nie", "nic", "niewiele"... Takie odnoszę przynajmniej wrażenie. Liczę po cichu, że to się zmieni, wręcz musi, a zmiany pójdą odgórnie. Jeden przykład już mamy (czytaj PZPN).
Piękne hale, otoczka około sportowa, odpowiedni marketing przyciągnie rzesze kibiców. Kibiców i co najważniejsze samych zawodników. Znajdzie się także i sponsor. Być może nawet tylko taki na jedno spotkanie, tzw. "meczowy". Poprawi się kondycja organizacyjno-finansowa samych klubów i koło się zamknie. Myślę, że właśnie w takiej mniej więcej kolejności. Czyż nie jest bowiem łatwiej wypromować się przy 5-6 tysiącach oglądających ciebie zaciekawionych ludzi? Piłka ręczna zyskuje na znaczeniu. Z takim przeświadczeniem chcę się budzić każdego dnia i mówić, że przyśpieszamy.
Krzysztof Kempski