Maciej Kmiecik: Co czuje zawodnik, który przechodzi do historii polskiego szczypiorniaka, wygrywając jako pierwszy Polak Ligę Mistrzów?
Marcin Lijewski: Nie chciałbym przeklinać, ale jedyne, co mogę powiedzieć, to to, że jest to zajebiste uczucie. Trudno to opisać słowami. Coś niesamowitego. Ukoronowanie mojej kariery. Lepszego nie mogłem sobie wymarzyć.
Miałeś do tej pory dwa srebrne medale i brązowy w Lidze Mistrzów. Tak jak mówiłeś w sobotę po półfinale, do trzech razy sztuka?
- Dokładnie. W moim przypadku sprawdziło się to powiedzenie. Zagrałem trzeci finał Ligi Mistrzów w życiu i wreszcie zdobyłem główne trofeum.
Wystawiliście jednak wszystkich swoich fanów na niesamowitą próbę nerwów. Najpierw goniliście Barcelonę, a później mając cztery bramki przewagi, nie wykorzystaliście kontry sam na sam i Hiszpanie wrócili do gry...
-
Druga połowa była niesamowita. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Popełnialiśmy błędy, ale rywal też się mylił. Ja sam w drugiej połowie zrobiłem chyba wszystkie możliwe błędy. Zarówno ten mecz, jak i sobotni pojedynek z THW Kiel kosztował nas sporo zdrowia. Grałem ostatkiem sił. Miałem momentami ciemno przed oczami. Warto jednak było tak się poświęcić. Co tam popełnione błędy. Teraz to ja mam na szyi złoty medal i przeszedłem do historii.
W końcówce dogrywki byłeś ewidentnie faulowany na rzut karny, a sędziowie w ogóle nie zareagowali. Jak to skomentujesz?
- Nie będę oceniał pracy sędziów. Co to teraz zmieni? Mam złoto i jestem szczęśliwy. Wszyscy widzieli tę sytuację i niech sami ocenią.
Z jednej strony mnóstwo polskich kibiców, którzy trzymali za Ciebie kciuki w finale, a z drugiej wielu fanów HSV i Niemców nawet z Kiel, dopingujących Hamburg. Coś niesamowitego działo się w Lanxess Arena. Docierał do Ciebie ten doping polskich fanów?
-
Widziałem i słyszałem co się dzieje. Mówiono mi, że skandowano nawet moje nazwisko. Przyznam się szczerze, że tego nie słyszałem. Najważniejsze jednak, że polska flaga była na najwyższym stopniu podium. Była też flaga Chorwacji. Widać, że handball łączy ludzi z całej Europy. Jestem dumny z zachowania Polaków, którzy potrafili docenić klasę rywali. Zachowali się naprawdę wspaniale. Można fanów z Kielc stawiać za wzór. Jeszcze raz podkreślę, stojąc na podium byłem bardzo dumny z faktu, że jestem Polakiem.
[nextpage]
Niedziela, 2 czerwca przejdzie do historii waszej rodziny, jako dzień braci Lijewskich...
- Na pewno będzie to wyjątkowa data. Ja mam złoto, Krzysiek brąz. Czego chcieć więcej?
Sukces najpierw celebrowałeś z najbliższymi. Twój tata oraz żona byli na trybunach...
- Oczywiście, moja rodzina towarzyszyła mi i bardzo mnie wspierała i dopingowała. Chciałbym serdecznie im podziękować za wsparcie. Dziękuję wszystkim, którzy trzymali kciuki za "starego Lijka". Pobiegłem na trybuny wyścigać się z najbliższymi. Tata w sobotę miał urodziny. Podziękował mi za wspaniały prezent, jaki zrobiłem mu wygrywając z THW Kiel. W niedzielę poprawiłem to zdobyciem Ligi Mistrzów.
Widziałem to, co wyprawiałeś na podium. Tak spontanicznej radości nie przypominam sobie. Tak cieszy się chyba tylko sportowiec spełniony?
- Są takie chwile w życiu, że człowiek ma gdzieś, to czy inni patrzą i śmieją się może z tego. To była właśnie jedna z takich chwil w życiu sportowca, że radość jest tak spontaniczna, że o niczym innym się nie myśli. Euforia wylewa się wtedy - że tak powiem - z wnętrzności. Tego się nie da opisać. To co trzeba przeżyć.
Całą karierę czekałeś na tę chwilę?
- Na tym polega piękno sportu drużynowego. Walczysz razem, wygrywasz razem i przegrywasz razem, a później wspólnie świętujesz na podium. Cały zespół pracował na to, że możemy się cieszyć z historycznego sukcesu.
HSV Hamburg zagrał rewelacyjny turniej, ale przyznasz, że wygraliście Ligę Mistrzów z pozycji czarnego konia. Wszyscy typowali na zwycięzcę kogoś z dwójki THW Kiel, Barcelona. A tu proszę - HSV mistrzem, a Vive Targi Kielce z brązem. Final Four w Kolonii przejdzie do historii handballu?
- Na pewno. HSV było w tej komfortowej sytuacji, że - poza nami - nikt na nas nie liczył. My wiedzieliśmy, że to jest jedyna, niepowtarzalna okazja na zdobycie najcenniejszego trofeum po porażkach, jakie ponieśliśmy w lidze i pucharze. Owszem, mówiono, że HSV coś tam gra, ale na pewno nie da rady wygrać. Zwyciężyliśmy Ligę Mistrzów praktycznie ze straconej pozycji. Tak się gra najlepiej - człowiek wychodzi na boisko i walczy, ile sił. Nie ma nic do stracenia, a wszystko do wygrania. My tego dokonaliśmy.
Zagraliście w obu meczach fenomenalnie w defensywie. Nad tym szczególnie pracowaliście przed Final Four?
- W meczach z takimi rywalami, obrona jest kluczowa. Harowaliśmy niesamowicie w defensywie, ale właśnie tym elementem zdobywa się największe trofea.
I mieliście w bramce Johanessa Bittera, który w końcówce bronił jak w transie...
- Od tego jest ten człowiek. My mu pomagaliśmy w obronie. On w końcówce zrobił swoje.
Nie żal odchodzić z HSV Hamburg, kiedy zdobyłeś z tym klubem najcenniejsze trofeum w Europie?
- Ja wiem, czy żal? Zdobyłem z HSV mistrzostwo i Puchar Niemiec. Teraz wygrałem Ligę Mistrzów. Mam więc wszystkie możliwe trofea z tym klubem. Nic więc wygrać bym nie mógł.
A może szefostwo HSV przekona Cię jednak po takim sukcesie do pozostania w Hamburgu?
- Składali już dwa razy oferty przedłużenia kontraktu, ale je odrzucałem. Oczywiście nie chodziło o pieniądze. Spędziłem 11 lat na obczyźnie i chcę teraz wrócić do Polski. Mam nadzieję, że dam jeszcze coś z siebie naszemu handballowi.
Nie myślisz o tym, żeby właśnie teraz po największym sukcesie w swojej karierze zakończyć ją? Wielcy sportowcy odchodzi w chwale, będąc na szczycie. Nie zmienisz swoich planów po tym, co się w weekend wydarzyło w Kolonii?
- Skończę karierę, kiedy poczuję, że gram do d... i jestem do niczego. Na razie jeszcze tego nie stwierdzam. Młody już nie jestem, ale jeszcze coś tam potrafię. Potencjał jeszcze mam. Parę rzeczy umiem jeszcze zrobić. Dopóki dobrze gram, będę jeszcze cieszył się handballem.
Z Kolonii dla SportoweFakty.pl
Maciej Kmiecik