W Polsce zbyt często mówi się, że coś jest niemożliwe - rozmowa z Bertusem Servaasem, prezesem Vive Targów Kielce
- Trzeba walczyć, trzeba być pozytywnym i trzeba umieć stworzyć produkt. W Polsce zbyt często mówi się, że coś jest niemożliwe - mówi prezes Vive Targów Kielce, Bertus Servaas.
Kamil Kołsut: Sezon daleko za nami, emocje już opadły. Jak czuje się pan w roli jednego z głównych twórców największego sukcesu w dziejach polskiej klubowej piłki ręcznej?
Bertus Servaas: Jestem naprawdę usatysfakcjonowany. Kiedyś w jednym z wywiadów mówiłem, że jeżeli zdołamy pierwszy raz awansować do rozgrywek Final Four Ligi Mistrzów, to będziemy wariować ze szczęścia. Udało się. Wszyscy w klubie jesteśmy jednak doskonale świadomi drogi, która nas czeka. Utrzymanie naszej obecnej pozycji będzie jeszcze trudniejsze, niż jej zdobycie. Chcemy regularnie dostawać się do najlepszej "ósemki" i taki będzie nasz cel przez najbliższe trzy-cztery lata. Dopiero wówczas zaistniejemy w Europie na stałe, jako jeden z czołowych klubów, bo obecnie jesteśmy postrzegani jako drużyna, której dopiero raz udało się dostać do finału. Zdajemy sobie jednak doskonale sprawę z tego, że identyczne cele przyświecają nie tylko nam, ale także przynajmniej dziesięciu innym klubom.
Można pana nazwać człowiekiem na sportowej arenie spełnionym, czy jest jeszcze na to zdecydowanie zbyt wcześnie?
- Jestem spełniony, ale też ambitny. Kiedy przed pięcioma laty zaczynaliśmy nasz projekt, jednym z celów był awans do Final Four. Muszę przyznać, że nawet gdybyśmy w przyszłości mieli zająć w nim pierwsze czy drugie miejsce, to nigdy nie będzie to takim przeżyciem, jak pierwszy udział w tym turnieju. Być na tamtej hali, poczuć tę atmosferę... Wydaje mi się, że nigdy nie będzie już tak pięknie, jak za pierwszym razem.- Mam mówić prawdę? (śmiech)
Oczywiście.
- Piętnaście razy... Staram się oglądać jak najwięcej meczów, analizować je oraz szukać, w którym miejscu popełnialiśmy błędy. Mówię oczywiście o stronie psychicznej, na piłce ręcznej bowiem tak dobrze się nie znam. Od tego mamy w klubie trenera. Zawsze staram się obserwować nasze spotkania przez pryzmat ludzki i tam szukać tego, co możemy jeszcze poprawić. Staram się być psychologiem. Bogdanowi próbuję doradzać tylko wówczas, jeśli nie podoba mi się coś, co widzę między zawodnikami.
Co w takim razie - z mentalnego punktu widzenia - było pana zdaniem kluczem do sukcesu, jaki udało się wam osiągnąć? Można powiedzieć, że był konkretny moment, który zaważył na losach minionego sezonu?
- Cóż, ja już jakiś czas temu mówiłem Bogdanowi, że w momencie, kiedy wygaśnie jego umowa ze związkiem, wolałbym, aby jej nie przedłużał. Na własne oczy miałem okazję obserwować, jak trudne jest bycie jednocześnie selekcjonerem reprezentacji i trenerem takiej drużyny, jak Vive Targi Kielce. W związku z tym czuję wobec Bogdana naprawdę duży respekt, że był w stanie tak długo wytrzymywać takie obciążenie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Moim zdaniem to jest facet, który powinien być wykorzystywany dla dobra polskiej piłki ręcznej i który powinien pełnić jakąś rolę w związku. Nie mówię o pozycji, dzięki której mógłby on podejmować jakiekolwiek decyzje, bo tego nie mógłby łączyć z funkcją trenera, ale brakuje mi tego, by jego doświadczenie było wykorzystywane dla dobra polskiej piłki ręcznej. Mam tu na myśli kwestie teoretyczne, szkolenie młodzieży, trenerów...