Wynik spotkania w pierwszej akcji otworzył zawodnik WKS-u Bartosz Wróblewski . Obie drużyny od pierwszego gwizdka grały agresywnie i przy tym efektywnie w obronie. Z tego powodu przez 7 minut gry padły jedynie 3 bramki, wszystkie jednak dla gospodarzy. Szczypiorniści z Tarnowa swoje pierwsze trafienie zdobyli dopiero w 8. minucie (3:1). Śląsk zaś od początku budował przewagę dzięki indywidualnym umiejętnościom swoich graczy.
Pierwszego karnego w meczu pewnie wykorzystał Maciej Ścigaj. Chwilę potem dobrze do kontrataku wybiegli Bogumił Baran oraz dwukrotnie Łukasz Płonka i na tablicy widniał już wynik 7:2 dla gospodarzy. Tarnowski zespół nie miał koncepcji na rozgrywanie piłki w ataku. Zawodnicy rzucali z nieprzygotowanych pozycji, pod presją czasu (głównie z powodu właściwie ustawionej obrony rywala).
Tradycyjnie wysoką formą wykazał się bramkarz WKS-u Marcin Schodowski. Najpierw efektownie obronił rzut karny, później wciąż utrzymywał wysoką skuteczność.
- Nie ma dla nas znaczenia, czy gramy ze słabszym rywalem, czy są to jakieś derby, czy naprzeciwko stanie mocniejszy przeciwnik. Zawsze staramy się mobilizować równie mocno. Nasza wewnętrzna siła tkwi w tym, że sami siebie potrafimy nakręcić i przekazywać sobie nawzajem pozytywną energię. Zdajemy sobie sprawę jaki mamy cel na ten sezon i konsekwentnie do niego zmierzamy - stwierdza stanowczo Schodowski.
Po 15. minutach meczu na parkiecie pojawiły się nowe, świeże siły gospodarzy: Arkadiusz Miszka, Bartłomiej Koprowski oraz Łukasz Nowak. Od tego momentu ekipa Aleksandra Malinowskiego była już lepsza w każdym elemencie gry. Jedynym, dość widowiskowym pozytywem tarnowskich piłkarzy ręcznych okazały się defensywne bloki przy rzutach, bądź co bądź, najwyższego z wrocławskiego drużyny - Koprowskiego. Niestety, to tylko kropla w morzu potrzeb. Po pierwszych 30. minutach wynik potwierdza różnicę klas - 16:7.
Początek drugiej części nie wskazywał na wielkie zmiany. SPR Tarnów jakby waleczniej podszedł do meczu, jednak strata bramkowa do Śląska nie topniała. Przez chwilę gospodarze musieli radzić sobie w podwójnym osłabieniu, ale tarnowscy szczypiorniści nie wykorzystali okazji. Fakt, tracili mniej goli, ale nie zwiększali przede wszystkim swojego dorobku. Pierwsze 15. minut zdecydowanie ustawiło przebieg spotkania do końca.
Warto jednak spojrzeć na ten mecz z innej strony. Śląsk Wrocław nie błyszczał przy mocno przeciętnym rywalu. Zdobywanie kolejnych "oczek" w drugiej połowie nie przychodziło wrocławianom aż tak łatwo, jak mogłoby się wydawać. Często próbowali oni rozgrywać akcję indywidualnie. Wkradał się wtedy chaos i nieskuteczność.
- Żeby zmobilizować moich chłopaków stawiam im przed meczami ze słabszymi drużynami jakieś wymagania, zadania. Na przykład określam, ile bramek mają rzucić minimalnie, ile stracić maksymalnie. I jest grupa zawodników, którzy te wytyczne poważnie traktują, mobilizują się przez to - to zazwyczaj Ci bardziej doświadczeni. Młodszym z reguły zdarza się przy okazji takich spotkań dekoncentracja, grają "na pół gwizdka". To mi się nie podoba. Będą z tego rozliczani przy omawianiu meczu - komentuje trener Śląska, Aleksander Malinowski.
W 45. minucie SPR Tranów tracił już dwanaście bramek (22:10). Goście jednak nie poddawali się i walecznością udawało im się, mówiąc kolokwialnie, nie raz "wepchnąć" piłkę do bramki WKS-u. W tym przypadku nie sprawdzało się przysłowie, że szczęście sprzyja lepszym. Gospodarze mieli kilka momentów dekoncentracji i niewymuszonych błędów. Mimo to wykazali się doświadczeniem i kontrolowali cały czas wynik. Ostatecznie zwyciężyli pewnie 31:17 i nadal są jedynym zespołem w grupie B I ligi bez porażki.
Śląsk Wrocław - SPR Tarnów 31:17 (16:7)