Zwycięstwo w kiepskim stylu - relacja z meczu Śląsk Wrocław - Zagłębie Sosnowiec

To był naprawdę dziwny mecz. Śląsk przegrywał w pierwszej połowie już 7:10 z dwunastą drużyną w tabeli, Zagłębiem Sosnowiec, by od 38. minuty nie stracić żadnej bramki i wygrać zdecydowanie 33:18.

Wynik spotkania otworzyli już w pierwszej składnej akcji goście. Bramkę na 1:0 zdobył Jakub Fidyt. Gospodarze rozpoczęli, jak w poprzednich dwóch spotkaniach, z Bartłomiejem Koprowskim jako wysuniętym obrońcą (obrona 5-1). Pierwsze dwa trafienia dla WKS-u zdobył z kontrataku Łukasz Płonka. Zagłębie rozpoczęło spotkanie odważnie w ataku, Śląsk natomiast agresywnie w obronie. Szczypiorniści z Sosnowca szybko prowadzili piłkę w ataku. Od początku meczu zarysowywała się jednak lekka przewaga wrocławian, ale nie była ona widoczna aż tak bardzo, patrząc na różnicę miejsc w tabeli między obiema drużynami.

Po 10. minutach WKS prowadził 5:3 i musiał grać w osłabieniu. Pierwsza kare dwóch minut w tym spotkaniu otrzymał obrotowy Łukasz Jarowicz. Mimo to jego koledzy z drużyny rzucili bramkę w osłabieniu. Rywale jednak szybko odpowiedzieli dobrym rzutem z drugiej linii Patryka Strużyny. Ekipa gości grała odważnie, a agresja w obronie nie opłaciła się Ślaskowi. Kilka sekund po zakończeniu pierwszej kary na ławkę na 2 minuty sędziowie posłali Macieja Ścigaja.

Z ósmego metra wciąż skutecznie rzucał Strużyna, wykorzystując mniejsza liczbę graczy w szeregach WKS-u. Śląsk przegrał drugie osłabienie 0:1 a Zagłębie doprowadziło do remisu 6:6. Chwilę potem rzutem z biegu zaskoczył Marcina Schodowskiego Przemysław Jankowski i goście w 16. minucie sensacyjnie objęli prowadzenie 6:7. Twarda gra gospodarzy w defensywie przynosiła tym razem więcej szkody jak pożytku. Drugą kare otrzymał Jarowicz, chwilę potem szanse się wyrównały, bo z boiska zszedł zawodnik przyjezdnych, Fidyt. Ci ostatni nadal jednak prowadzili w spotkaniu.

Receptą na tymczasowy sukces były z pewnością śmiałe kontrataki. Pomagał też zupełny chaos w ataku WKS-u. Na tablicy widniał wtedy dość sensacyjny wynik - 7:10. Zespół z Sosnowca grał odważnie, bez kompleksów, próbował niekonwencjonalnych rozwiązań, a dodatkowo wyżej notowani rywale zachowywali się bardzo ospale w ofensywie. Nic nie zapowiadało zmiany sytuacji na boisku. Powoli klarował się stan "bramka za bramkę". Nikt w szeregach faworyta nie kwapił się do podjęcia ciężaru gry. Zawodzila skuteczność. Wrocławianie rzucali z nieprzygotowanych pozycji. Po stronie gości panowało natomiast ożywienie i mobilizacja, jakby natchnieni wiarą, że można już nie tylko nawiązać walkę, ale i pokonać jak dotąd tych niepokonanych.

W 26. minucie Śląsk doprowadził po dobrym kontrataku i wykończeniu Koprowskiego do remisu (11:11). Chwilę później po błędzie w ataku sosnowian szybko bramkę dającą prowadzenie zdobył Ścigaj. Niedługo po tym rzutem w samo „okienko” z drugiej linii popisał się Fidyt i stan meczu znowu się wyrównał (12:12). Obrona 5-1 u gospodarzy nie przynosiła oczekiwanych rezultatów. Szczypiorniści Zagłębia nie imponowali może warunkami fizycznymi, ale dobrze szukali sobie czystych pozycji bez piłki. Na przerwę WKS schodzili prowadząc, ale nieznacznie 13:12. Mecz dostarczał na tę chwilę niespodziewanych emocji.

Druga połowę Śląsk rozpoczął od efektownego rzutu w drugiej linii Ścigaja, który powiększył prowadzenie na 14:12. Trener Malinowski pozostał przy ustawieniu z wysuniętym Koprowskim na środku w defensywie. Jego zawodnicy grali ostrożnie, do pewnej piłki, rywale stawiali zdecydowaniu na duży ruch w ataku i chcąc nawiązać walkę, musieli ryzykować. Drużyny grały bramka za bramkę (17:15), obie popełniając momentami proste, niewymuszone błędy.

W 36. minucie sędzia prawie jednocześnie orzekł dwie kary dla gospodarzy, którzy musieli wobec tego grać tylko w czterech w polu. Pojawiła się szansa przynajmniej na wyrównanie dla ekipy z Sosnowca. Udało się doprowadzić do remisu - 18:18. Coraz lepiej z minuty na minutę spisywał się bramkarz gości Patryk Wnuk. W 40. minucie WKS wciąż czuł na plecach oddech rzekomo słabszego na papierze przeciwnika. Malinowski wtedy zaczął mocniej rotować składem, wykorzystując swoją silną ławkę rezerwowych.

Pod koniec zawodnicy Zagłębia odczuwali już zmęczenie, które miało wpływ na ich technikę i jakość zagrań. Gospodarze zaczęli więc powiększać przewagę i na kwadrans przed ostatnim gwizdkiem wygrywali już 23:18. Mimo tego wciąż energicznie na decyzje sędziów reagował Malinowski, który nie zgadzał się szczególnie z karami przyznawanymi jego zawodnikom za twardą grę w obronie. Z drugiej linii bramki zdobywał wciąż Maciej Ścigaj, a szczypiorniści z Sosnowca nie mieli już atutów w rękawie. Walka w pierwszej części meczu kosztowała ich zbyt dużo sił, których w tym momencie brakowało im do efektywnego wykończenia akcji. Zatrzymali się bowiem na osiemnastym trafieniu.

Natomiast drużyna WKS-u regularnie dziurawiła siatkę rywala i miała już 10 bramek przewagi na 8. minut przed końcem (28:18). Rywale zdecydowanie osłabli i w końcówce nie mieli nic do powiedzenia. Dobitnym potwierdzeniem tego są liczby - Zagłębie Sosnowiec ostatnią swoją bramkę w tym spotkaniu zdobyło w 38. minucie! Słupki gospodarzy zamurował Julien Philippe. Śląsk wygrał pewnie (o czym świadczy wynik), ale patrząc przez pryzmat sześćdziesięciu minut - gra z notowanym aż jedenaście miejsc niżej przeciwnikiem, i to we własnej hali, pozostawia wiele do życzenia. Czy można wobec tego zachować się  w myśl popularnego przysłowia: zwycięzców się nie ocenia?

Śląsk Wrocław - Zagłębie Sosnowiec 33:18 (13:12)

Śląsk: Schodowski, Philippe - Płonka 4, Nowak 3, Ścigaj 12, Miszka 4, Koprowski 5, Jarowicz, Herudziński 3, Krupa 2, Baran, Wróblewski.

Zagłębie: Wnuk, Opoka – Fidyt 4, Kulka 3, Strużyna 3, Szeląg 4, Przybyła, Mętel, Jankowski 1, Maj, Orłowski, Sieczka 3, Michalak

Liczba widzów: 200

Sędziowie: M.Wołowicz (Wtorek), A. Gratunik (Zielona Góra)

Kary: Śląsk -14 min, Zagłębie - 10 min

Źródło artykułu: