Szczypiorniści Zagłębia w niedzielę grali bardzo nierówno. - Początek spotkania w naszym wykonaniu był niemrawy. Wyszliśmy na parkiet tak jakby bez wiary i mocnego zaangażowania. Rywale po naszych błędach obronnych objęli prowadzenie, po kilkunastu minutach na szczęście zdołaliśmy się jednak przebudzić - relacjonuje szkoleniowiec lubińskiej siódemki w rozmowie ze SportoweFakty.pl.
Miedziowi przegrywali z KPR-em 3:6 i 6:8, by po znakomitej końcówce pierwszej części gry schodzić do szatni z czterema golami zaliczki na rywalem. - Dobra gra w obronie oraz skuteczna kontra pozwoliły nam zdobyć kilka kolejnych bramek i zaowocowały wypracowaniem przewagi. A po przerwie... No cóż. Chyba uspokojeni spokojnym rozgrywaniem tego meczu zapomnieliśmy, że spotkanie trwa sześćdziesiąt minut - nie kryje Szafraniec.
Lubinianie w pewnym momencie prowadzili różnicą siedmiu trafień, by następnie stracić sześć goli z rzędu. - W przerwie zawodnicy mówili w szatni, że wystarczy wytrzymać przez piętnaście minut napór rywali i to wystarczy do wygranej. Ja jednak podkreślałem, że w to wątpię i będziemy potrzebować więcej czasu na rozstrzygnięcie tego spotkania. Tak też się stało - mówi doświadczony szkoleniowiec.
Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!
Gracze Zagłębia w pewnym momencie głowami byli już w autokarze. Ostatecznie w kluczowym momencie zdołali się jednak pozbierać. - Wróciliśmy do meczu i z tego jestem zadowolony, bo to zawsze budzi w zespole pewne zdrowe emocje. Że potrafią, że mogą, tylko trzeba się skoncentrować oraz wierzyć we własne możliwości i siły - podsumowuje Szafraniec. W następnej kolejce jego zespół zagra z Piotrkowianinem Piotrków Trybunalski.