Wojciech Potocki: Rozegraliście już dwa spotkania w eliminacjach Euro 2010. Jak pan ocenia te grupę eliminacyjną?
Bogdan Wenta: Najgroźniejszym rywalem jest oczywiście Szwecja, ale nie można lekceważyć także Rumunii, z którą przegraliśmy na wyjeździe. Fachowcy mówią, że te trzy drużyny będą walczyć o dwa premiowane miejsca. Czarnogóra i trochę egzotyczna Turcja powinny raczej być dostarczycielami punktów. Chociaż, jak pokazali Rumuni, nikogo nie można lekceważyć.
Przed najważniejszym meczem, wrócił do kadry Karol Bielecki. Wyjaśniliście już sobie wszystkie nieporozumienia?
- Moim zdaniem niewiele jest do wyjaśniania.
A rozmowa, o której mówił Karol?
- O to trzeba raczej zapytać tych dziennikarzy, którzy wypisywali jakieś niestworzone historie. Nie dawno z prasy dowiedziałem się, że zostało wysłane jakieś pismo. Czekałem, ale nic takiego nie przyszło…
Czyli nie ma problemu Bieleckiego?
- Problemy są, ale ustaliliśmy, że nie będziemy o tym mówić otwarcie tylko załatwiać między sobą, wewnątrz grupy. Ja pracuję przecież z dwudziestoma kilkoma zawodnikami. Znamy wszyscy wartość Karola Bieleckiego, wiemy jaki poziom reprezentuje i jak bardzo może nam pomóc, ale nie tylko on jest w tej kadrze. W zespole musi być zawsze sytuacja pewnej równowagi i zaufania. To bardzo ważne.
Jest pan teraz w lepszej sytuacji niż przed meczami z Czarnogórą i Rumunią. Nie chodzi tu jedynie o Bieleckiego, ale wrócili także inni kontuzjowani wcześniej gracze.
- O tym kto zagra decyduje zawsze forma. Oczywiście zawsze cieszę się gdy mam do dyspozycji optymalny skład, a zawodnicy wiedzą jaką siłą dysponujemy. Jeśli jednak nie mam najlepszego składu, to nie znaczy, że przestaniemy walczyć. To nie jest tak, że nie chcemy, albo przegraliśmy frajersko, jak ktoś napisał po meczu z Rumunią. My sami doskonale wiemy jakie błędy popełniliśmy i staramy się je eliminować. Zawsze - obojętnie w jakim składzie - walczymy o zwycięstwo.
Szwedzi twierdzą, że przeciw Polsce zagra najbrutalniejsza drużyna w historii. Co pan na to?
- Co ja na to? Jestem po prostu zdziwiony takim podejściem do sprawy. Znam doskonale większość graczy i trenerów. Wiem, że pracują bardzo solidnie, ale o brutalności trudno mówić. Piłka ręczna to w ogóle bardzo twardy i urazowy sport.
Niech się pan przyzna. Tak naprawdę lubicie twardą walkę na parkiecie.
- Już mówiłem, taki jest ten sport. Wychodzimy po to, by pokonać przeciwnika. Jeśli rywal narzuca na twardą grę, na granicy przepisów, to po prostu musimy ją przyjąć. Do tego dochodzą jeszcze sędziowie, którzy często na pewne rzeczy pozwalają… To jest właśnie problem. Nie przeciwnik, nie nasza gra, ale sędziowie. Każdy mecz powoduje, że u zawodników wyzwalają się ogromne pokłady emocji, nad którymi nie zawsze da się zapanować. Dlatego tak ważny jest poziom sędziowania.
A może Szwedzi z premedytacja mówią o brutalnej grze, żeby naszą drużynę zdenerwować i łatwiej wygrać/
- Nas to nie denerwuje. Wręcz odwrotnie, jeszcze mocniej mobilizuje. To po prostu nie te czasy. Teraz już nie jesteśmy zespołem, który mógłby się kogokolwiek bać. Jak będzie zobaczymy w czwartek. Jedziemy tam po to, by walczyć i wygrać.
Myśli pan, że czwartkowy mecz ze Szwecją będzie kluczowy dla układu sił w naszej grupie eliminacyjnej?
- Na razie mamy na koncie jedno zwycięstwo i porażkę z Rumunią. Zwycięstwo, albo remis ze Szwedami postawi nas w bardzo korzystnej sytuacji. Tym bardziej, że na wiosnę rewanżowe mecze gramy u siebie. Nie ukrywajmy przecież, że w walce o Euro 2010 tylko te trzy zespoły mają szanse. Każdy punkt wywieziony z Lund będzie dla nas niezwykle ważny.
Czyli nie jedziecie, by "mało" przegrać, ale walczycie o pełną pulę
- Gdybyśmy mieli jechać z założeniem – przegrać jak najmniej, to nie byłoby żadnego sensu spotykać się w Warszawie. W sporcie zawsze wychodzi się na boisko po to, by wygrać i nigdy nie myślałem inaczej.
Co się da poprawić w grze reprezentacji przez dwa dni?
- Nic. Dzisiaj ktoś zapytał Sławka Szmala czy nie jest przybity ostatnią ligową przegraną jego niemieckiej drużyny. Właśnie nastawienie psychiczne jest naszym największym problemem. Spotykamy się z zawodnikami, którzy nie zawsze przyjeżdżają w najlepszych nastrojach. Nie zawsze przecież wszystko się układa, a tu nagle muszą być szczęśliwi i uśmiechnięci. Możemy więc jedynie zmienić ich nastawienie mentalne. Mamy grupę bardzo zgraną i to pozwala także czasami dość szybko wprowadzić jakieś niewielkie zmiany w taktyce. Gorzej jeśli dochodzą debiutanci, jak Adam Malcher. Dla niego współpraca z kolegami będzie zupełnie czymś nowym.
Zadecydował pan, że zawodnicy będą się wypowiadać jedynie na oficjalnej konferencji prasowej, a nie w prywatnych rozmowach. Dlaczego? To efekt "sprawy Bieleckiego"?
- Między innymi. Byliśmy bardzo zaskoczeni tym, że w mediach ogólnopolskich i lokalnych pojawiały się wypowiedzi różnych ludzi. W tym kogoś, kto był określany jako reprezentant Karola. Zaskoczenie było tym większe, że my, trenerzy wiedzieliśmy od zawodnika o co chodzi, a ktoś tam nagle komentuje sprawę zupełnie inaczej.
Czyli w najbliższym czasie zawodnicy nie będą, poza oficjalnymi konferencjami, dostępni dla mediów?
- Nie, przecież nie mogę nikomu zabronić wypowiedzi. Chodzi jednak o moralną stronę zagadnienia. Musimy najpierw pewne rzeczy uzgodnić z zawodnikiem, a sytuacja, która się wydarzyła, była bardzo dwuznaczna. Kilka razy proszono mnie o komentarze, a ja zupełnie nie wiedziałem o co chodzi. Dzwoni do mnie szef wyszkolenia związku i pyta o jakieś listy, które miały przyjść, jakieś rezygnacje… . Reprezentacja nie jest klubem i nikt tu nie ma podpisanego kontraktu. To, że zawodnicy w niedzielę wieczorem grają spotkania ligowe, czasami bardzo trudne, a dzień później przylatują do Warszawy, jest kwestą ich wyboru. Po prostu tak się wszyscy umówiliśmy. Marcin Lijewski złapał kontuzję, ale i tak przyjechał. W przypadku Karola trudno powiedzieć dlaczego stało się inaczej. Sam jestem ciekaw jego odpowiedzi.
Nie boi się pan, że to zamieszanie wpłynie negatywnie na grę Bieleckiego?
- O to trzeba już zapytać Karola. Ostatnio przeczytałem nawet, że będzie zawieszony, że wyciągnięte zostaną jakieś konsekwencje dyscyplinarne, a sprawa jest prosta. Wystarczy deklaracja zawodnika. Na razie jest z nami i tyle.