Monika Maliczkiewicz: Od siebie wymagam trochę więcej

Bardzo dobre zawody rozgrywała w Szczecinie bramkarka Miedziowych Monika Maliczkiewicz. - Gdybym obroniła tę ostatnią piłkę, byłabym bardziej zadowolona - przyznała zawodniczka.

Niezwykle zacięte okazało się być widowisko, jakie w niedzielę stworzyły siódemki SPR Pogoni Baltica Szczecin i KGHM Metraco Zagłębia Lubin. Zadowoleni mogą być kibice, ale i telewizja Polsat Sport, która zdecydowała się przeprowadzić bezpośrednią transmisję. - To był mecz pełen nerwów, szczególnie w końcówce. Wydawałoby się, że pierwsza połowa była pod naszą kontrolą. Oczywiście traciłyśmy głupie piłki, ale z mojej strony myślałam, że pójdzie nam lepiej, bardziej gładko. A emocje? Fajnie dla telewizji i dla tej publiczności, która się tutaj zgromadziła. Była to dobra reklama piłki ręcznej - w kilku zdaniach oceniła zawody Monika Maliczkiewicz.
[ad=rectangle]
Co ciekawe, zapytana, czy najbardziej szkoda było tej ostatniej akcji, w której jej koleżanki mogły przechylić szalę wygranej na swoją stronę, Maliczkiewicz odpowiedziała: - Bardziej zależało mi, by obronić tę przedostatnią akcję. Mam tutaj do siebie troszkę pretensji. Kasia większość piłek rzucała w prawą stronę bramki, a ja, niestety, tam nie stałam. W związku z tym większe pretensje mam do samej siebie niż do tej ostatniej akcji - stwierdziła.

Niemniej jednak bramkarka spisywała się w całym spotkaniu naprawdę nieźle. Broniła z bardzo wysoką skutecznością. Nie brakowało głosów, że gdyby nie ona między słupkami, to Miedziowe ten mecz po prostu by przegrały. - Bardzo mi miło, że są takie opinie. Zawsze od siebie wymagam trochę więcej. Tak też było w tym przypadku. Było dobrze, w miarę spełniłam swoje zadanie, ale gdybym obroniła tę ostatnią piłkę, to pewnie byłabym bardzo zadowolona - z lekkim żalem do siebie kontynuowała wypowiedź lubinianka.

Największą rozpacz mogły mieć tego dnia skrzydłowe Pogoni Baltica, które Maliczkiewicz zatrzymywała najczęściej. - Tego dnia faktycznie był to najlepszy mecz, bo rzeczywiście łapałam te rzuty skrzydłowych. Takie to było spotkanie, bo są też inne, w których mi nie wychodzi. Jakby rzucały, to mi by było przykro i popadałabym we frustrację - dodała.

Z podziału punktów nikt w ekipie Bożeny Karkut nie zamierza rozpaczać, choć liczono na trochę więcej. - Biorąc pod uwagę to, że przyjeżdżałyśmy tutaj na trudny teren i mamy jeszcze zawodniczki kontuzjowane, nie wiadomo przy tym, co się stało Karolinie, to nie wydaje mi się, by remis był jakąś tragedią, choć mogłyśmy wygrać - podsumowała doświadczona szczypiornistka.

Źródło artykułu: