Derby Dolnego Śląska lepiej rozpoczęli gospodarze. Szczypiorniści Piotra Przybeckiego świetnie weszli w spotkanie, odcinając od podań "armatę" Miedziowych, Faruka Halilbegovicia. Po okresie dominacji wrocławian kibice w dalszej części rywalizacji byli świadkami wyrównanej walki bramka za bramkę. - Sami zrobiliśmy sobie trudny mecz. Świetnie zaczęliśmy spotkanie, wyszliśmy na prowadzenie 4:1. Zamiast odjechać na 5-6 bramek, doprowadziliśmy do tego, że Zagłębie najpierw nas dogoniło, a potem uzyskało przewagę. W drugiej połowie zaprezentowaliśmy swoją grę, ale i tak robiliśmy sporo własnych błędów - ocenił Maciej Ścigaj, rozgrywający Śląska Wrocław.
[ad=rectangle]
Po dobrym początku nadszedł nieco słabszy okres w wykonaniu wrocławian. Gracze Śląska nie mogli znaleźć sposobu na świetnie dysponowanego Patryka Małeckiego, popełniając poza tym mnóstwo błędów w rozegraniu akcji. - Dopóki graliśmy piłkę kombinacyjną, zaplanowaną, to wszystko wychodziło ok. Gdy próbowaliśmy grać indywidualnie, to Zagłębie bardzo łatwo przejmowało piłki i szło z kontrami. W drugiej połowie zdarzało się to rzadziej, bo nasza gra była bardziej ułożona. Trener nas na to uczulał - stwierdził zawodnik beniaminka.
Ostatnie 10 minut pojedynku ponownie należało do Wojskowych, którzy po dwóch bramkach Ścigaja odskoczyli rywalom na pozornie bezpieczny dystans 26:22. Pozornie, bo 15 sekund przed końcem meczu lubinianie doprowadzili do stanu 27:26. Ostatecznie gospodarze nie pozwolili się dogonić rywalom i 2 "oczka" zostały we Wrocławiu. - Trudno powiedzieć, skąd wzięła się nerwowa końcówka. Było trochę zmian, ale właściwie graliśmy właściwie jedną siódemką. Czasem brakuje chłodnej głowy i świeżości, ale nie powinny nam się zdarzyć takie błędy. To niewytłumaczalne, ponieważ niektórzy z nas są doświadczonymi zawodnikami. Cieszę się, że Zagłębie nas nie skarciło i udało zdobyć się dwa punkty - przyznał Ścigaj.