Kibice zgromadzeni w hali wrocławskiej AWF nie mogli narzekać na brak emocji. Ich ulubieńcy zafundowali im prawdziwy horror i po zaciętej walce wygrali 27:26. Jeszcze pięć minut przed końcem wrocławianie prowadzili czterema bramkami i nic nie zapowiadało wyrównanej końcówki. Tymczasem lubinianie nie poddali się i 15 sekund przed końcem zmniejszyli stratę do jednej bramki. - Pojawiły się głupie wykluczenia, które nas zmotywowały, ale wprowadziły też sporo nerwowości. Dobrze, że z karnego pomylił się Gumiński, podbudowało nas to i wytrzymaliśmy ostatnie 15 sekund. Mieliśmy jedną bramkę przewagi, trzeba było to jakoś przetrwać, sędziowie nie mogli już pokazać gry pasywnej - tłumaczył Łukasz Jarowicz, obrotowy Śląska Wrocław.
[ad=rectangle]
Gdy wydawało się, że przewaga 26:22 pozwoli bezpiecznie dowieźć sukces do końca, w ciągu niecałych pięciu minutach wrocławianie niemalże roztrwonili prowadzenie. - Takie końcówki się zdarzają. Ważne, że na naszą korzyść, a nie na przeciwnika. Wtedy mogliśmy sobie pluć w brodę. Z tego, co kibice mogli zaobserwować, byliśmy zespołem przeważającym. Dobrze przygotowaliśmy się do tego spotkania, mam na myśli taktykę trenera i video z meczów Zagłębia. Myślę, że to poskutkowało - ocenił Jarowicz.
Największym problemem Wojskowych była niska skuteczność w ataku, głównie w rzutach ze skrzydła. Przyczyniła się do tego postawa Patryka Małeckiego, który niczym magnes przyciągał do siebie piłki rzucane przez wrocławskich skrzydłowych. - Bramkarz dobrze odrobił lekcję i to się ceni. Skrzydłowi zagrali trochę słabiej niż zazwyczaj, ale występuje cała drużyna i nadrobiliśmy w obronie, kontratakami, realizacją założeń taktycznych. Poskutkowało to dwoma zdobytymi punktami - zauważył zdobywca trzech bramek w spotkaniu.