W środę KPR Ruch Chorzów gładko przegrał z aktualnymi mistrzyniami, MKS Lublin, we własnej hali (19:35). Przez niemal całe spotkanie było widać, jak wiele dzieli obie drużyny. Choć w drugiej połowie ambitna chorzowska młodzież starała się możliwie najbardziej zmniejszyć rozmiary porażki. O tym, że była to walka Dawida z Goliatem, doskonale wiedział opiekun gospodyń. - Każda z zawodniczek MKS stanowiła dla nas olbrzymie zagrożenie. Nie należymy w tej lidze do potentatów, to fakt - podkreśla Adam Wodarski. - Ale wierzyłem, że zaangażowanie i charakter zniwelują różnicę klas na boisku. Niestety, rzeczywistość okazała się brutalna.
Przez pierwszy kwadrans Niebieskie myliły się bardzo często - czy to w ofensywie, czy w defensywie. Zbyt późno wracały do obrony, z trudem wyprowadzały ataki, niejednokrotnie gubiąc przy tym piłkę. - Niektóre błędy nie powinny się w ogóle przytrafić. Mówiliśmy o tym w przerwie, niestety w drugiej połowie pewne rzeczy się powtarzały. Ale nie ma co rozpaczać, tylko walczyć dalej. MKS to drużyna, która obecnie prezentuje Polskę w Lidze Mistrzów, jest poza zasięgiem większości drużyn w Superlidze. Chcieliśmy się pokazać, ale wyszło, jak wyszło.W niedzielę gramy w Elblągu i tam trzeba będzie szukać punktów - zaznacza trener Ruchu.
Niebieskie już w 8 minucie pozwoliły "odjechać" rywalkom na cztery trafienia (2:6). Potem wcale nie było lepiej - 5:13 w 20 minucie i 8:20 do przerwy. - Boję się o morale zespołu. Taka wysoka porażka długo zostaje w głowie - martwi się szkoleniowiec Niebieskich. Ale upatruje także dobrych stron tak wysokiej porażki. - Oczywiście chcemy to potraktować jako poligon doświadczalny przed najważniejszymi dla nas meczami. Jeżeli dziewczyny też tak to potraktują, czego sobie życzę, to może być z tego pożytek.